To jednak nie jest taki dobry plan, jak mi się wydawało. Pukam już do drzwi ostatniego mieszkania na tym piętrze i tutaj także nikt mi nie otwiera. Zrezygnowałbym, gdyby nie to, że wciąż nie mam ochoty wracać do siedziby łowców. Powłóczam nogami, wlokąc się po schodach na górę. To piętro niczym nie różni się od poprzedniego, także w kwestii tego, że bezskutecznie walę w pierwsze drzwi, zanim przyjmę do wiadomości, że nikt mi nie otworzy. Podchodzę do następnych i naciskam dzwonek.
– Kto tam? – pyta kobiecy głos i jestem pewien, że stojąca za drzwiami kobieta patrzy na mnie podejrzliwie przez wizjer.– Dzień dobry. Jestem przyjacielem Artura, pani sąsiada z dołu...
– Tak? No i? – przerywa mi zniecierpliwiona.
– I nie mogę się do niego dodzwonić, ani też nie ma go w mieszkaniu. Czy nie widziała go pani ostatnio?
– Nie jestem od śledzenia sąsiadów, proszę pana! Do widzenia.
Co za niewychowana rasa! A myślałem, że to wilkołaki są chamskie.
Patrzę z rezygnacją na kolejne drzwi, rozważając czy rzeczywiście chce mi się w nie pukać. Nie chcę mi się... ale nie mogę wrócić do siedziby łowców z niczym. Muszę mieć coś, cokolwiek, żeby przekonać Lenę, Emila, a przede wszystkim Dowódcę, że nie zmarnowałem tych kilku godzin na siedzenie w zakwieconym mieszkaniu, przekomarzanie się z czarodziejem i bicie niewinnych właścicieli aut.
Niech ktoś otworzy mi drzwi!
Jestem zrezygnowany, kiedy dzwonię do ostatniego mieszkania. Słyszę jakiś ruch za drzwiami, ale nikt nie otwiera. Ponownie naciskam dzwonek. Ktoś ewidentnie jest w mieszkaniu, ale bardzo stara się, żeby to nie wyszło na jaw.
– Dzień dobry – mówię przez drzwi. – Jestem przyjacielem Artura, pani sąsiada z dołu. Od kilku dni nie mam z nim kontaktu i nie ma go w mieszkaniu. Czy spotkał go pan... – a może za drzwiami jest kobieta? – albo pani... ostatnio?
Moje pytanie pozostaje bez odpowiedzi. Znów wduszam dzwonek.
– Czy byłby pan... – cholera – pani... tak miła i odpowiedziała na moje pytanie?
Drzwi otwierają się na kilka centymetrów, więc korzystam z okazji i przykładam twarz do szpary. Po drugiej stronie widzę oko. Jednokolorowe oko. Jasnozielone.
– Łowca – szepcze elfka. – Szybko.
Uchyla drzwi szerzej, ale ja jestem zbyt zaskoczony, żeby tak po prostu tam wejść. Dlaczego nie wyczuwam jej obecności? Nawet przez drzwi powinienem wyczuć, że w pobliżu znajduje się istota magiczna, bo aura z mieszkania Artura już tu nie sięga.
– Szybko – nalega elfka, rozglądając się nerwowo. Wślizguję się do jej mieszkania.
W holu jest dość ciemno, ale i tak widzę kwiaty w doniczkach poustawiane na niemal każdym wolnym skrawku podłogi. Dobrze, że nie pną się po ścianach. Chociaż tyle. Elfka staje naprzeciwko mnie i patrzy mi w oczy (tak podejrzewam). Coś mi się nie zgadza w jej wyglądzie, ale nie jestem w stanie określić, co.
– Znałam go – mówi.
– Kogo? – pytam nieprzytomnie, bo jestem zbyt skupiony na jej oczach.
Co za pacan ze mnie!
– No, Artura... – odpowiada trochę zdziwiona. – Spotykaliśmy się czasem, od kiedy tu zamieszkał, ale... – urywa.
– Ale co? – pytam, kiedy nie kontynuuje.
– Nie widziałam go już od jakichś dwóch tygodni. Poszłam do jego mieszkania, pukałam, nikt nie otwierał i...
– Dlaczego pani tego nie zgłosiła?
– Ja, bo ja... – jąka się i milknie. Patrzy na drzwi. – Chyba powinien pan już iść...
– Nie, chwila. To nieważne – mówię szybko. Nie wiem dlaczego tak nagle się przestraszyła, ale wygląda jakby się mnie bała. Nie mogę stracić świadka. – Spokojnie. Chcę się tylko dowiedzieć czegoś o Arturze. Nie o pani. Proszę mi pomóc.
Kiwa głową.
– W jakich okolicznościach widziała go pani po raz ostatni?
– Spotkaliśmy się.
– Czy pani i Artur... – byliście parą?
Nie kończę tego pytania, bo i tak nie uzyskałbym odpowiedzi. Co najwyżej elfka jeszcze bardziej zamknęłaby się w sobie.
CZYTASZ
Dezercja z miejsca zbrodni
FantasiWiecie skąd pochodzi nazwa tego miasta, Katowice? Pierwszy człon „Kato" pewnie dobrze się wam kojarzy, chodzi po prostu o kata. Natomiast druga część słowa, zwykle ignorowana przez zajmujących się toponimią, to skrót. Po rozwinięciu brzmi on „wilkoł...