Jestem dobrym kolegą

58 10 4
                                    

Gdyby istniał konkurs na najodpowiedniejsze mieszkanie dla elfa, to mieszkanie Artura zajęłoby pierwsze miejsce. Wszędzie są kwiaty. Wszędzie. Są. Kwiaty. W nasze nozdrza uderza mdlący zapach setek, jak nie tysięcy kolorowych roślin. Oplatają cały przedpokój, pną się po ścianach i szafkach, a także po ościeżnicy i wewnętrznej stronie drzwi przez co z trudem udało nam się je otworzyć. Zalegają też na podłodze, tworząc grubą warstwę splątanych łodyg i płatków. Jakbyśmy nagle znaleźli się w równoległym świecie, zbudowanym przez połączone siły Calineczki i Jasia od magicznej fasoli. Jak w tym horrorze. A może to była bajka dla dzieci?

Mdli mnie i muszę użyć całej siły woli, żeby cofnąć napływającą mi do ust treść pokarmową z powrotem do żołądka. Mruczę zaklęcie, które ma na celu zlikwidowanie tego gąszczu i umożliwienie nam normalnego wejścia do mieszkania, ale czar gaśnie. W sumie spodziewałem się tego. Kwiaty są magiczne, co oznacza, że moje supermoce nie są w stanie ich zniszczyć. Lena próbuje rzucić swoje zaklęcie, ale ono też gaśnie, ledwo dotknąwszy celu.

– Przydałaby się maczeta – mówię, chociaż wiem, że każde narzędzie stępiłoby się na tych kurwamaćmagicznychkwiatach.

Przewracam oczami, wzdycham, ponownie przewracam oczami, ale w końcu wchodzę jako pierwszy do mieszkania, czując jak moje stopy zapadają się aż do pół łydki. Grzęznę gdzieś tak trzy kroki od drzwi i czekam, aż Lena i Emil wpakują się za mną i zamkną drzwi. Nie chcemy, żeby inni mieszkańcy bloku zobaczyli ten ogród botaniczny.

– Już mi się odechciało – warczę, usiłując wydobyć stopę z tej pieprzonej dżungli.

– Jack... – Lena ostrzegawczo unosi głos, informując mnie tym samym, żebym dał sobie spokój.

Biorę głęboki oddech i uświadamiam sobie, że to nie był dobry pomysł, bo znowu jest mi niedobrze. Krzywię się.

– Okej – mówię, unosząc ręce w geście poddania. – Idę sprawdzić kuchnię.

Lena przewraca oczami, po czym pstryka palcami, szepcząc coś. Zaczyna lewitować, a po chwili dołącza do niej Emil, na którego także rzuciła czar.

– Mogłabyś...? – pytam, wskazując na swoje nogi.

Czarownica kręci głową, wpływając do sypialni, a Emil znika w łazience.

– Dobra! – krzyczę. – Będziesz jeszcze czegoś chciała!

Dobiega mnie jej wesoły śmiech.

Brnę więc przez kurwamaćmagicznekwiaty, układając w myślach listę magicznych tortur, jakim mógłbym poddać Lenę, gdyby nie była trzy razy potężniejsza ode mnie. Będę musiał poprzestać na obrażonej minie.

Wreszcie udaje mi się dostać do kuchni. O ile to możliwe zapach kwiatów jest tu jeszcze intensywniejszy.

– Dobra, dosyć – mruczę pod nosem. Szybkim ruchem ręki wyczarowuję sobie ochronę na twarz. Ma postać żelowatej, przezroczystej maski, która szczelnie oblepia mi usta i nos, sprawiając że duszący zapach momentalnie znika. Oddycham głęboko, od razu czując się lepiej. Nawet powolny marsz przez splątaną gęstwinę nie przeszkadza mi już tak bardzo. Docieram do pierwszej szafki i otwieram drzwiczki. Żałuję tego w momencie, w którym z półek podnosi się chmara kolorowych owadów i mości sobie nowe miejsce do odpoczynku na mojej twarzy i ramionach. Potrząsam rękami i motyle rozpraszają się po kuchni. Jeden ponownie siada mi na barku, więc pstrykam w niego i obserwuję jak koziołkuje w powietrzu, po to by po chwili odzyskać równowagę, po czym leci w stronę sufitu i siada na lampie. Chyba się na mnie obraził.

Sprawdzam wszystkie szafki, chociaż właściwie nie wiem, czego szukam. Niemniej jednak w kuchni tego nie ma, bo nie licząc owadów, wszystkie półki są puste.

Dezercja z miejsca zbrodniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz