3.

279 12 1
                                    


Rhysand

Jej ciało w jednej chwili było zimne, a sekundę później płonęło od gorąca. Nie miałem pojęcia co się dzieje. Nie wiedziałem jak się zachować w tej sytuacji. Wiedziałem jedno - nie mogłem pozwolić jej umrzeć. Nigdy bym sobie tego nie wybaczył. Miałem nadzieję, że Lucien wraz z Elainą są już bezpieczni gdzieś daleko, że udało im się dotrzeć do Dworu Wiosny. Sam stwierdziłem,  że to jedyne wyjście. Może znajdę tam kogoś kto udzieli nam pomocy? Ja muszę znaleźć kogoś, kto pomoże Feyrze i nie obchodzi mnie jaką cenę przyjdzie mi za to zapłacić. Dlatego też w tym momencie lecę ile sił w skrzydłach w kierunku miejsca,  które mieliśmy dzisiaj omijać szerokim łukiem. Do mych uszu zaczynają dobiegać głośne śmiechy, piski i muzyka niosąca się echem przez lasy. Krzywię się i z trudem przełykam ślinę widząc wielkie ognisko i tłumy pijanych Fae tańczących, a raczej zataczających się i z trudem łapiących równowagę Fae. Jak najszybciej i jednocześnie najostrożniej jak tylko potrafię ląduję na ziemi i rozglądam się dookoła. Feyra mruczy coś niewyraźnie, kompletnie odleciała. Nie jest dobrze. Cholera, nie jest dobrze! Ruszam przed siebie ciągle sprawdzając czy na horyzoncie przypadkiem nie pojawił się jakiś spec od zatrutych strzał. Kto mógł posunąć się do takich działań?  Kim była ta tajemnicza ''Ona'' chcąca przywłaszczyć sobie moc mojej towarzyszki? Kurwa, Rhysand skup się. Nie czas na zawracanie sobie tym głowy. Trzeba znaleźć pomoc. Przeciskam się więc przez tłumy, nikt nie zwraca na mnie uwagi. Nikt nawet nie zadaje sobie trudu, żeby zareagować w jakikolwiek sposób na bezwładnie leżące w moich ramionach ciało Feyry. Zbliżam się coraz bliżej wielkiego ogniska gdy nagle czyjaś dłoń ląduje na moim ramieniu. Odwracam się i dostrzegam burzę rudych włosów, które połyskują w świetle pomarańczowych płomieni. 

-Co z nią? - pyta zaniepokojony i zdyszany Lucien. - Elaina jest w środku. - z trudem łapie powietrze i wpatruje się w nieprzytomną Feyre, a mi kolejny raz pęka serce. 

-Dobrze.- rzucam szybko po czym dodaję - Lucien ja nie wiem co mam robić do cholery jasnej. Ona ledwo żyje. - dodałem ciszej bojąc się, że jednak jest świadoma, a moje słowa mogą ją wystraszyć i dodatkowo jej zaszkodzić. 

-Słuchaj...ja wpadłem na pewien pomysł. To znaczy tak sobie pomyślałem, że to może ją ocalić skoro nie znamy pochodzenia ani tej strzały, ani tego czym została naszpikowana. - mówi spoglądając mi prosto w oczy - Myślę jednak, że to co za chwilę usłyszysz nie za bardzo ci się spodoba. 

-Po prostu przejdź do rzeczy. - mówię jęcząc. Ręce odmawiają mi posłuszeństwa, zaczynają drętwieć. - Co mam zrobić? 

-Musimy znaleźć Tamlina. - odpala jak z procy po czym pociera nerwowo czoło, na którym pojawiło się kilka kropli potu. - Musimy go odnaleźć i to zaraz. - dodaje z powagą w głosie. Nie mam ani czasu ani ochoty na odmawianie być może jedynej szansy na ratunek dla mojej ukochanej.


* * * *


 Lucien rusza w kierunku pokaźnego wzgórza, na szczycie którego znajduje się niewielka jaskinia. Czyżby było to miejsce corocznych godów naszego księcia Wiosny? Resztkami sił podążam za nim i staram się dotrzymać mu kroku. Nie jest to łatwe. Coraz szybciej zaczynam tracić siły i nie wiem jak długo będę w stanie nieść ją na rękach. 

-Nie martw się skarbie. - szeptam składając delikatny pocałunek na jej rozpalonym czole. - Wszystko będzie dobrze. - zapewniłem bardziej samego siebie niż ją. - Właściwie w jaki sposób on ma nam pomóc? - pytam walcząc ze słabością ogarniającą moje mięśnie. 

Losing Our StarsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz