Część 8.

65 6 1
                                    

- Właściwie to powinniśmy poprosić chłopaków z Arsenalu o pomoc. – Dziewczyna przechodziła pod dużą gałęzią, podtrzymując ją jedną ręką w górze.

- Po co? – zapytał Bale, idąc tuż za nią. – Lepiej ich nie budzić, niech sobie słodko śpią... Auć! – krzyknął, gdy dostał w twarz gałęzią, którą puściła Gabi.

- Ciii! Jesteśmy na miejscu – szepnęła. – Nie wiem, czy sobie bez nich poradzimy.

- Nie wiedzą o tym, co zaszło, prawda? – Gareth uważnie przyjrzał się budynkowi.

- Przypuszczam, że nie.

- A Aaron?

- Co Aaron?

- Czemu nie chciał z tobą tu wrócić?

- Chciał obmyśleć sprawę i zrobić to nazajutrz razem z kilkoma Kanonierami.

- No, wiesz, nie chcę cię martwić, ale jego plan mógłby okazać się nieco rozsądniejszy od naszego.

- Gareth, ja nie mogłabym przeczekać do rana, walcząc ze świadomością, że tam przeze mnie siedzi mój - chyba mogę tak powiedzieć - przyjaciel. W dodatku ranny. Poczułam, że muszę jak najszybciej coś zrobić. Sama nic bym nie zdziałała, a numer miałam jedynie do ciebie. Cudownie, że choć ty zechciałeś mi pomóc.

Gareth dostrzegł mężczyznę, wychodzącego z obserwowanego przez nich budynku.

- Dobra, koniec gadania. Działamy.

- Co mnie to obchodzi? – Mężczyzna rozmawiał przez telefon. – Mam to w nosie. Nie będzie mi laluś rozkazywał. Ja się stąd zmywam. Mam własne życie i nie będę tu stał ani chwili dłużej. – Rozłączył się zdecydowanym ruchem i ruszył przed siebie.

Kiedy znalazł się wystarczająco blisko, Gareth wyskoczył zza drzewa i złapał go za gardło.

- Ilu was tam jest?

- Gareeth, co za niespodzianka! Tak dawno się nie widzieliśmy... Nadal jesteś najwierniejszym sługusem Ronalda? – uśmiechnął się z przekąsem.

Bale zacisnął ręce na jego gardle.

- Pytam ilu jest was w środku – wycedził przez zęby.

- Cała armia! Nie radziłbym wchodzić – zarechotał, nie zważając na ściskające jego szyję dłonie piłkarza.

- Słuchaj, Mark. – Położył mu dłoń na ramieniu. – Dacie nam Girouda i stąd znikamy.

Mężczyzna rozejrzał się niepewnie.

- „Nam"? Nie jesteś tu sam? – zapytał.

- Ba. Jest nas cała armia... nie radziłbym odmawiać.

- Proponuję inny deal. Wypuścimy go, ale ty będziesz miał jeden dzień na wykrycie ich szyfru do sejfu.

Gareth myślał przez chwilę.

- Ok – odparł krótko.

- Jeden dzień...

- Nie ma problemu.

- Doprawdy?

- Nie – burknął Bale i przygrzmocił Markowi prosto w nos.

Tamten oddał mu w brzuch, ale kiedy dostał jeszcze kilka ciosów, odbiegł i zniknął w ciemnościach. Bale kiwnięciem głowy dał znak Gabi, że ruszają. Łukiem ostrożnie podeszli do fasady budynku i schowali się za rogiem, bo w tym momencie otworzyły się drzwi i ciemna postać wyszła na zewnątrz, aby zapalić papierosa. Bale kucnął i zaczął po omacku szukać czegoś na ziemi. Chwycił duży kamień, wychylił się zza rogu i rzucił nim na odległość kilku metrów. Palacz odwrócił wzrok w kierunku rzuconego kamienia. Rozejrzał się i zrobił kilka kroków w tamtą stronę. Nogi Gabrysi zrobiły się jak z waty, gdyż nieszczęśliwie akurat w tym momencie zachciało jej się kichnąć. Całe szczęście Gareth zdążył w jednej chwili podbiec do mężczyzny odwróconego tyłem i ogłuszyć go solidnym uderzeniem w głowę. Biedak upadł jak kłoda na ziemię i teraz leżał nieruchomo. Gabrysia cicho kichnęła.

MMSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz