I.Tak straszny, jak malowany.

1.9K 133 78
                                    



          Równie ciemne, co obsydian, skrzydła rozpostarły się nad nim i przysłoniły realny świat, zmuszając tym samym do przebywania w potwornej fantasmagorii. W bezsensownej sferze przesiąkniętej obłędem, błękitem i demoniczną aurą. W miejscu, gdzie każde bajdurzenie okazywało się sensowną prawdą, a każdy weredyzm okrutnym szachrajstwem. Tak, chcąc nie chcąc znalazł się w nielogicznym świecie snów i na nowo, wręcz do znudzenia, musiał w nim przeżywać swoją gehennę, patrzeć na to, jak kochana rodzina ginie pochłaniana przez niebieskie, nieznające litości, płomienie zesłane przez demona, którego tak dobrze znał. Inni ludzie mogli mówić, co chcieli, mogli nazywać go krętaczem i manipulatorem, mogli wyśmiewać jego teorię, ale on dalej wiedział swoje. Wiedział, że Bill powrócił i w ramach zemsty, odebrał to, co najcenniejsze – rodzinę, a teraz planował kolejny ruch. Z pewnością i tym razem pragnął dla siebie całego świata; łaknął każdego, nawet najmniejszego skrawka lądu, najwyższego punktu nieboskłonu, każdej najmniejszej gwiazdki zawieszonej na nocnym niebie, każdej wodnej głębiny i skalnej szczeliny. Każdego zwierzęcia, niezależnie od wzrostu, wyglądu i jego niebezpieczeństwa, każdej roślinki, nawet zwykłego chwastu. Każdego człowieka, przy czym płeć, wiek i pochodzenie nie miały znaczenia. Bill Cipher musiał mieć wszystko – caluteńki świat, a nawet więcej i tym razem nie mógł pozwalać sobie na błąd i lekceważyć przeciwników, na pewno to było kolejnym argumentem za pozbyciem się rodziny Pines. Zostawienie Dippera przy życiu? To wcześniej wspomniana zemsta, zwykła kpina i okrucieństwo, wręcz śmianie mu się w twarz i udowadnianie, jak słaby jest bez innych osób.

       Pewnie wybierał go losowo, równie dobrze na jego miejscu mogła stanąć Mabel. Ona też miałaby świadomość, kto zniszczył ich prawie idealne życie i ją też potraktowano by, jak wariatkę i wsadzono, po kolejnej opowieści o demonach, na kilka lat do zakładu psychiatrycznego. Ostatecznie znalazłaby sposób ucieczki i, niczym on teraz, każdej nocy tkwiłaby w koszmarze, a każdego dnia próbowałaby odnaleźć kogoś, kto zrozumie, kto pomoże i na samym końcu trafiłaby na Albrechta – dziwnego starca, co pięćdziesiąt lat temu napisał artykuł o podróżach do świata demonów i o niszczeniu ich ciał.

         Może to naiwność, może to pozostałość dziecięcej wiary w cuda, ale kiedy tylko przeczytał o nim, spakował swoje rzeczy, a miał ich niewiele, i wsiadł w autokar, nie bacząc na to, że udaje się do obcego miasta. Długo myślał, co powinien powiedzieć, jak nie wyjść na jednego z tych idiotów, traktujących wszelakie historie o demonach, jak nic niewarte bajeczki, z których można się pośmiać.

        Im dłużej myślał, tym bardziej był senny i w końcu znalazł się przed płonącym budynkiem. W pierwszej chwili, nie rozumiejąc swej sytuacji, chciał biec i przebić się przez barierę z pożogi, by móc dostać się do najważniejszych dla niego osób i ich ocalić. Dopiero gdy nogi zrobiły pierwsze kroki, zdrowy rozsądek nakazał zatrzymać się i przemyśleć wszystko, wsłuchać się w głosy innych zgromadzonych, przeanalizować ich twarze, mimikę i dziwne gesty. W końcu nakazał wziąć głęboki oddech i rozluźnić się, bo to tylko wyobraźnia, ewentualnie kolejna sztuczka Billa.

        Rozmasował barki, które nawet we śnie zdawały się płonąć z bólu, przez ciągłe dźwiganie na nich najróżniejszych ciężarów. Zamknął oczy i poczuł nieprzyjemne mrowienie pod powiekami, ale nie przejmował się nim, wszystkie swoje strzępki świadomości skupił na wyobrażeniu sobie zielonych, zniszczonych foteli, podłogi obłożonej niebieską wykładziną, szarych ścian i małego okienka, za którym rozciągały się lasy i malutkie domki z drewna i kamieni. Przebijał paznokciami skórę, a mrowienie stopniowo zanikało. Budził się.

       Kiedy uchylił powieki, zobaczył jedynie kolorowe plamy. Po kilku mrugnięciach i przetarciu oczu zaczął dostrzegać kształty. W końcu zerknął w stronę okienka i jego oczom ukazały się drzewa iglaste i liściaste, oddzielone od siebie białym płotem, na którym teraz wylegiwał się czarny kot. Gdzieś między liśćmi i zaroślami dostrzegł bramę, a nad nią jakże prosty napis „Wynocha". Za nią znajdowała się malutka, zielona chatka.

[D1]DEPRAVITY FALLSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz