V.Demon przy bramie czeka.

750 85 30
                                    



         Nozomi miała złożone do modlitwy dłonie i metalowy półksiężyc wbity w blade czoło. Zaschnięta krew wciąż utrzymywała się w jego okolicach, ale sama kobieta nie wyglądała, jakby to sprawiało jej, chociaż odrobinę bólu. W czarnych, przypominających dwie studnie, oczach odbijało się jedynie skupienie, podczas gdy z ust wydobywały się pomruki, które dla obcych ludzi mogły być niezwykle podobne do łaciny. Prawda jednak była o wiele mroczniejsza; jej słowa – dziwnie akcentowane i ciche, ledwie słyszalne, pochodziły ze strachy ksiąg o czerwonych okładkach i wypełnionych demonicznym obrazami i czarną magią.

      Wykonane z kwiatów, pereł i wszystkiego, co znalazła i, co wydało jej się piękne, naszyjniki były przywieszone na hakach do starego, drewnianego sufitu i delikatnie unosiły się po każdym jej słowie, niektóre wręcz robiły się cieplejsze, parzyły w dłoń, gdy ktoś chciał je dotknąć, a kwiaty szybciej pokrywały się czernią, ich piękny zapach zmieniał się w smród, a płatki upadały na czerwony dywan, który świetnie maskował plamy krwi.

           Ściany w różane wzory wyglądały na nowe, dopiero postawione i poryte ledwie kupionymi tapetami. Wiszące na nich obrazy przedstawiały różnych, jakby wyjętych z baroku i wstawionych do współcześnie istniejących miejsc, ludzi, którzy zdawali się wodzić wzrokiem za każdym, kto przebywał w pomieszczeniu. Na zawsze młode, o łagodnych rysach i ciepłych spojrzeniach kobiety nie miały w sobie nic ludzkiego. Nawet ich stroje i fryzury – dwuczęściowe suknie z obszernym dekoltem i zaczesane do góry, pokryte srebrzystym pudrem włosy – wyglądały na zabrane z innego, paskudnego świata. Ktoś uważniejszy (albo osoba, która zbyt długo i zbyt intensywnie wpatrywała się w malowidła) mógł dostrzec ukryte pod kolorowymi kosmykami rogi i delikatne, srebrne łuski okrywające policzki i dłonie zakończone czarnymi, przypominającymi malutkie szpony, paznokciami. I w końcu w tych ciepłych, miłych oczach człowiek niezwykle zdolny mógł zobaczyć szkielety, które, ukryte przy źrenicach, śmiały się z niego.

         Na samym środku pokoju stały niewielkie, wypełnione sokiem i błotem misy, trzy kolorowe świece, czaszki czterech zwierząt i więcej książek. Żadnych mebli, żadnych okien, a drzwi jedynie przesuwane.

           Sama Nozomi już wyglądała dziwnie – miała turkusowe włosy spięte w dwa koki, a na sobie czarne hanfu, które idealnie zasłaniało bandaże, które owijały się wokół prawie całego ciała i ukrywały przed światem wielkie blizny. Wokół jej malutkich i różowiutkich ust szły nacięcia, czarne plamy. Rzęsy miała różowe i zadziwiająco krótkie, a na policzkach namalowane gwiazdy.

        — Ładny — wymamrotała, zanim jeszcze drzwi się otworzyły, a do środka wszedł łysy mężczyzna i chłopiec o strasznie dużych oczach.

           — Ach, Nozomi~chan tu jesteś! — Uśmiechnięty od ucha do ucha, przebiegł przez pomieszczenie, by móc mocno przytulić kobietę, która w jego rękach stała się kukiełką niezdolną do jakiegokolwiek ruchu. Dopiero ponownie odłożona na podłogę, drgnęła, poprawiła włosy i zamrugała kilka razy. — Ach, a już myślałem, że gdzieś mi zniknęłaś! — mówił dalej, wpatrzony w nią, niczym pies w swego właściciela.

        Dipper wgryzł się w swoją dolną wargę i trzymając się drzwi, zaczął wodzić wzrokiem po pokoju. Od razu zafascynowały go malowidła i wszystko, co tylko zwisało z sufitu. O dziwo nie czuł strachu ani nie wzdrygał się, napotykając spojrzenia namalowanych ludzi. Przeciwnie. Posyłał im uśmiechy, bardziej skupiony na tym, jak one powstały. W głowie już miał wizję człowieka, co na stworzenie tych wszystkich dzieł musiał poświęcić przynajmniej kilka miesięcy. Albo lat.

[D1]DEPRAVITY FALLSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz