Epilog

253 35 10
                                    

 W świecie, w którym się obudził istniały tylko ciemność i cisza — nie potrafił ujrzeć swoich stóp ani dłoni, a kiedy próbował się odezwać, nie potrafił określić czy faktycznie wypowiada dane słowa. Czuł różne rzeczy — od gwałtownych szarpnięć, wody ściekającej po ciele, czegoś chłodnego na czole i miękkiego pod plecami; po dotyk czegoś miękkiego na poliku, ale nie umiał określić co właściwie się z nim dzieje. Przez pierwsze minuty — godziny? miesiące? sekundy? — nie wiedział nawet kim jest i skąd się tu pojawił; musiał powoli wszystko sobie przypominać wywołując u siebie ból głowy, a kiedy już pamiętał — zapragnął zapomnienia, bo zgodnie z obietnicą Mabel Gleeful, znów wszystko na niego runęło. Cały ból w swej obrzydliwej błękitnej formie zwalił mu się na barki, niczym wyjątkowo ciężki krzyż; wycisnął z oczu łzy i wypuścił z ust niemy wrzask.

Na nowo przeżywał dzień, w którym utracił rodzinę, lecz tym razem zamiast myśleć o zemście, miotał się cały uderzając kolanami i łokciami w nieistniejące podłoże; na nowo żołądek domagał się jedzenia, a skóra swędziała po tygodniu pozbawionym wody; na nowo czuł ręce Carmen dotykające jego ciała, wdrapujące pod ubrania i jej usta — paskudne usta, szepczące mu coś nad uchem, domagające się absolutnej uwagi. Jednocześnie wypełniała go tęsknota. Nie za rodziną. Nie za tym, co już znał. Nie miał pojęcia skąd się brała, ale atakowała go równie mocno, co przeszłość. Sprawiała, że wariował, a jego włosy pokrywały się bielą tracą swoją poprzednią, piękną barwę. Czuł, jak krew wypełnia mu gardło — niczym woda wlewa się w niego, uniemożliwia oddychanie; w czasie zdającym się trwać wieczność, wydostaje się już nawet z kącików oczu; zakrywa ręce, pozostawia wszędzie swój nieprzyjemny posmak.

Czuł... uderzenie. Gwałtowne. Ostre. Mocne uderzenie wymierzone prosto w zaczerwieniony, brudny policzek, a gdy znów przyszło mu otworzyć oczy, ciemność nabrała kształtów — przeistoczyła się w postać będącą niemalże jego odbiciem, lecz bardziej błękitną; bardziej obojętną.

— Znam cię — wymamrotał i tym razem usłyszał samego siebie; swój własny głos paskudny, łamliwy, zachrypnięty, a miejscami wręcz bulgoczący. — Jesteś Dipperem Gleefulem — zauważył ostrożnie, błądząc i szukając innych osób, przedmiotów, czegokolwiek. — Umarłem?

— Niestety nie. — Dipper Gleeful skrzyżował dłonie na piersi odzianej w królewskie, niebieskie szaty i wykrzywił usta w grymasie. — Aczkolwiek głupoty i tego, jak blisko byłeś, odmówić ci nie mogę — dodał po rozwleczonej chwili, całkowicie przesiąknięty kpiną. — Uratowano cię, ale przedobrzyłeś.

— A ty...

— Jestem tu, bo właśnie straciłeś jedyny cel, jaki utrzymywał cię przy życiu, a twoje ciało nie wie, jak radzić sobie z szokiem wywołanym po użyciu mocy i, cóż... — Spojrzał ostrożnie na własne palce o wiele bledsze od tych Pinesa i pokryte pierścieniami. — Nie jestem oryginałem, jeśli to cię interesuje. Jestem wytworem mocy powstałym ze wspomnień, które Mabel Gleeful po sobie zostawiła. Emocjonalnie zaś jestem w szoku. Naprawdę jestem w szoku albowiem mając tyle osób do wyboru, ty doszedłeś do wniosku, że to ja powinienem przeprowadzić cię przez cały ten bałagan i jak mantrę powtarzać ❝Oddychaj. Wdech. Wydech. Wdech. Wdech. Wydech. A teraz przyj, jakby od tego miało zależeć twoje życie. Przyyyj.❞ — mówił monotonnie, a wyczuwając na sobie pełne dezorientacji spojrzenie, jego kąciki ust drgnęły niemalże formując się w uśmiech. — No co?

— Nic, absolutnie nic.

— Fantastycznie, a teraz zbierz się z ziemi. Zaczynajmy już to wybudzanie i... Mason?

— Tak?

— Są jeszcze dwie sprawy. Jedna osobista dla ciebie, druga dla mnie.

*

[D1]DEPRAVITY FALLSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz