XVI.Wrzask.

276 39 28
                                    

 Dipper, zmęczony, zmarszczył brwi, obserwując krople wody spływające po kafelkach i walcząc z potrzebą roześmiania się na głos. Oto kiedyś bywały dni, w których nie kąpał się wcale — nie mając dostępu do wanny, a tym bardziej wody, chodził całe dnie brudny, spocony i śmierdzący, a teraz — choć był czysty — siedział pod prysznicem przez zwykły kaprys; zachciankę by znaleźć się tu i dopiero tu przemyśleć wszystko, co zdarzyło się do tej pory — od słów Carmen po słowa Willa... Nawet jeśli tych pierwszych nie potrafił trawić w spokoju, bez myśli o jej dotyku i paskudnym spojrzeniu, a za to te drugie kojarzyły mu się ze sceną odegraną ledwie dziesięć minut temu: ze zderzeniem kolan o podłogę i bolesnym zaciskiem palców na szczęce.

Wszystko, co usłyszał i ujrzał w ciągu najbliższych kilku dni układało się w logiczny, spójny obraz (oczywiście, że tak), ale jednocześnie sprawiało, że przeszłość chwiała się, rozwiewała albo zniekształcała do stopnia tak obrzydliwego, że już nie dało się na nią normalnie spojrzeć. Bill — ten paskudny demon, który niegdyś zagarnął jego ciało i chciał siać spustoszenie w całym Gravity Falls i jeszcze dalej — był kimś ważnym dla swojego świata; niemalże cholernym monarchą, a w tym samym czasie w żyłach Dippera krążyła krew poprzedniego władcy, co zaś doprowadzało do jednego istotnego pytania: czy Fia o tym wiedziała? Czy domyślała się? Czy tak, jak Will miała pojęcie o braku większych zdolności u Pinesów, czy też wręcz przeciwnie — uważała, że wciąż stanowią zagrożenie dla jej planów? Czy... czy to — pomijając zemstę za pokonanie byłego narzeczonego — też mogło nią kierować, gdy spalała wszystko, co Dipper uznawał za cenne; gdy... gdy nasyłała na niego Carmen? Czy to wszystko mogło być zakorzenione o wiele głębiej, niż zakładał; bardziej poplątane i śliskie? Bo zemsta za ukochanego to jedno, całkiem proste, ze zrozumiałymi emocjami przedsięwzięcie, ale zemsta wymieszana z chęcią zdobycia władzy? To zawsze wytwarzało dużo zawiłych, dodatkowych emocji; więcej szantaży, brudu i zbędnego rozlewu krwi.

Pokręcił gwałtownie głową.

Nie, nie. Nie mogło chodzić jej o taką władzę — gdyby tak było; gdyby chociaż w małym stopniu chodziło o to, Fia nie pozwoliłaby mu opuścić przyjęcia. Wydałaby rozkaz zabicia, zamiast wpychać go w sidła kolejnych traum, ale jednocześnie w bezpieczne miejsce, gdzie mógł planować z Billem kolejny krok; gdzie miał jaką taką kontrolę nad rzeczami, o których ona na razie mogła jedynie marzyć. I oczywiście, nie mogło być też tak, że należała do tych wszechwiedzących; że wszystko sobie odpowiednio wykalkulowała robiąc z Dippera żywą wiadomość i rozstawiając setki pułapek na wypadek niepowodzenia w głównym planie; że jej znajomość Billa pozwalała jej czerpać z jego umysłu najróżniejsze pomysły i niwelować je, więc skazani byli jedynie na geniusz Willa. Po prostu nie, bo to oznaczałoby, że walka z nią nie ma sensu; że z góry jest skazana na niepowodzenie i Dipper równie dobrze mógłby zrobić odpowiedni węzeł z wydartych z butów sznurowadeł i zawisnąć, niczym kolejny nic nie znaczący dla świata, zasikany wisielec.

Zacisnął ręce w pięści i przywalił nią w nierówną i tak mocno poniszczoną powierzchnie ściany; patrzył, jak na skórze pojawiają się ledwie widoczne, delikatne linie, a szkarłat wysącza się z nich i niewielkimi strumieniami cieknie przez całą rękę, aż do okolic łokcia, gdzie miesza się z wodą i skapuje mu na nogi. Chwilę później cały się spiął — nie, nie z bólu — i poderwał głowę w górę, nasłuchując i niemalże idealnie wyobrażając sobie czyjąś dłoń zaciśniętą na klamce; coraz silniejszy nacisk; moment, w którym drzwi ustąpiły, a bose stopy (na pewno były bose) z plaskiem uderzyły o wyłożoną w łazience podłogę. Wszelakie kolory odpłynęły ze skóry, czyniąc Dippera paskudnie, trupio bladym i to nie tak, że uważał się za niesamowicie słabego, ale w tej chwili nogi ledwie chciały ciężar ciała; chwiały się i uginały pod nim tworząc iście żałosny, pokryty wodą obraz. Serce waliło szybciej, kiedy umysł podpowiadał, że oto powróciła Carmen gotowa wypruć z niego resztki trzeźwości, normalności. A potem pojawił się głos. Cichy, opanowany i zdecydowanie niekobiecy, ale za to znajomy głos.

[D1]DEPRAVITY FALLSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz