Bellamy.
Nie miałem pojęcia gdzie znajduje się bunkier. Szukałem po omacku zdając się na wyliczenia Monty'ego i Raven, którzy określili, że wylądujemy w okolicy kilkunastu kilometrów od znanego nam terenu. Jak się okazało jedynej przestrzeni, która w pełni odrodziła się po wybuchu reaktorów.
Nic nie wyglądało znajomo, nie żebym się tego spodziewał, ale prawdę mówiąc byłem nieco zdezorientowany bo nawet rośliny, które wyrosły na nowo po Praimfaya były inne od tych mi znanych.
W założeniach mieliśmy szukać czegoś co będzie przypominać gruzowisko pokryte mchem i niską roślinnością. Jeśli zaś chodzi o dokładne umiejscowienie bunkra nie mieliśmy zielonego pojęcia gdzie może się znajdować i to od początku planowania naszej pierwszej misji na Ziemi spędzało nam sen z powiek. Jednak na Arce ustaliliśmy, że podzieleni na grupy, wszyscy ruszymy przeczesać teren. Nikt nie przewidział sytuacji, w której część ekipy będzie poważnie ranna i tym samym wykluczona z poszukiwań. Zostałem sam, co gorsza wiedząc, że działam pod presją czasu.
Drzewa były dość niskie, ale cały las gęsto porośnięty, co sprawiało, że chwilami trudno było mi przedzierać się przez zarośla. Szukałem wzrokiem wolnych przestrzeni, leśnych polan i małych wzniesień. Jednym słowem wszystkiego co mogło przypominać gruzowisko zniszczonych budowli.
Zastanawiałem się czy dobrze zrobiłem wyruszając samemu.
Czy miałem jakiekolwiek szanse w pojedynkę? Może powinien poczekać kilka godzin i zabrać przynajmniej Echo, Monty'ego i Harper. Teraz czułem się tak jakbym szukał igły w stogu siana, licząc jedynie na uśmiech losu. Tyle, że on nie sprzyjał takim jak ja. Zawsze miałem w życiu pod górkę, a wszystko co udało mi się osiągnąć zdobyłem zaangażowaniem, poświęceniem i ciężką pracą.
Po kilku godzinach marszu zaczynałem się niecierpliwić, ponieważ po drodze, nie zobaczyłem kompletnie nic co przypominałoby cel moich poszukiwań. Wspiąłem się nawet na kilka drzew, żeby ogarnąć wzrokiem teren. Wszędzie wokoło był las, nic więcej.
Mam zbyt mało czasu... - pomyślałem.Wyglądało na to, że muszę wrócić do obozu po wsparcie, sam miałem niewielkie szanse.
Przysiadłem zrezygnowany pod drzewem żeby chwilę odpocząć i zacząłem zastanawiać się, co do cholery powiem Murphy'emu kiedy zapyta jak pomożemy Emori.
A co jeśli ona nie doczeka mojego powrotu...?
Kiedyś próbowałbym do skutku. Byłem uparty, zawzięty, kiedy coś postanowiłem musiałem osiągnąć swój cel. Umiałem myśleć pozytywnie, to była moja siła. Zawsze widziałem światełko w tunelu.
Ale tamtego człowieka już nie było.
Z zazdrością spoglądałem wstecz na dawnego siebie i ze smutkiem przyjmowałem rzeczywistość, w której po 6 latach ciągłej tęsknoty i wyrzutów sumienia stałem się żałosnym cieniem dawnego Bellamy'ego Blake'a.Możliwe, że inni nie dostrzegali jak wyraźne zmiany zaszły we mnie na przestrzeni ostatnich lat. Przyznaje, że dobrze się maskowałem. Musiałem przecież trzymać wszystko w ryzach, przyjaciele polegali na mnie. Musiałem być silny. By pomóc im przeżyc, by znów zobaczyć Octavię, by dotrzymać słowa danego Clarke...
Z przygnębiających myśli wyrwał mnie dziwny szmer, coś jakby trzask łamanej gałęzi, który dochodził gdzieś z oddali. Podniosłem się natychmiast, wytężyłem wzrok i spojrzałem w kierunku, z którego usłyszałem odgłos. Nie zauważyłem nic niepokojącego, jednak byłem pewien, że coś jest nie tak. Instynkt podpowiadał mi, że ktoś lub coś mnie obserwuje. Wiedziałem, że mało prawdopodobne by było to zwykłe zwierzę, ponieważ po drodze nie natrafiłem na ślady ani jednego.
Nikt poza bunkrem nie miał prawa przeżyć wybuchu reaktorów, więc może brew temu co sądziliśmy wydostali się już na powierzchnię i właśnie trafiłem na jednego z moich ludzi...? W mojej głowie rozpalił się płomień nadziei, serce zabiło mocniej - a jeśli to rzeczywiście oni...? Postanowiłem zagrać w otwarte karty.- Kim jesteś?- zawołałem.
Żadnej odpowiedzi. Spróbowałam raz jeszcze.
- Czemu mnie śledzisz?
Zero reakcji. Może jednak się przesłyszałem...
- Pokaż się proszę. Kimkolwiek jesteś nic Ci nie grozi. - spróbowałem zmienić taktykę.
Nadal nie było odzewu.
Pewnie mi się wydawało. Przecież to byłoby zbyt łatwe gdyby to oni nas znaleźli - pomyślałem. Nie mogę tracić wiecej czasu, muszę wracać.Wtedy usłyszałem szmer ponownie, tyle, że znacznie bliżej miejsca, w którym stałem. Odwróciłem się gwałtownie i próbowałem przedrzeć wzrokiem przez zarośla. Niestety były zbyt gęste, abym mógł dostrzec cokolwiek. Jednak teraz słyszałem odgłos wyraźne i wiedziałem już, że były to kroki. Ludzkie kroki.
- Kim jesteś? Pokaż się do cholery! - krzyknąłem ponownie zdezorientowany.
Wtedy usłyszałem głos, który był niemal wyryty w mojej pamięci. Głos który słyszałem ostatnio ponad 6 lat temu. Głos, który poznałbym wszędzie.- Bellamy...?
NOTKA OD AUTORKI
Hej hej 😄 dziękuję wszystkim, którzy dotarli do tego rozdziału! Cieszę się, że jesteście ze mną i czytacie to co w pocie czoła piszę ostatnimi dniami. Mam prośbę, jeśli ktoś z Was chciałby wyrazić swoją opinię będę bardzo wdzięczna ❤
A więc do sedna.Czy podoba się Wam forma pierwszoosobowej narracji w tym opowiadaniu?
Czy wolicie może, aby rozdziały były pisane również z perspektywy innych postaci?
Macie dla mnie jakieś pomysły, uwagi?P.s. Przepraszam za zdołowanego, marudę Bellamy'ego, ale taki mam pomysł na jego postać na początku tego opowiadania. Wybaczcie mu, będzie lepiej ;)
Druga sprawa - ten rozdział jest wyjątkowo krótki, ale w kolejnych wszystko wróci na właściwe tory!Patka

CZYTASZ
▪This is not the end▪
FanfictionPrzedstawiam Wam dalsze losy Clarke i Bellamy'ego. Zdarzenia, które mają miejsce po ponad 6 latach od Praimfaya. Czy nasi bohaterowie spotkają się ponownie? Czy to jeszcze nie koniec ich wspólnej historii? Postaram się przedstawić Wam moją wizję se...