Domyśl się!

1K 48 70
                                    

Bellamy

Nie tak miało być. Mieliśmy ją uratować, ale umarła godzinę przed moim powrotem. Raven zgodnie z obietnicą skorzystała z naszego planu awaryjnego, dosłownie wygrzebała z pod ziemi tą cholerną rurkę i wbiła w ciało na wpół żywej Emori, ale na ratunek było już za późno. Możliwe, że to nigdy nie miało prawa zadziałać...
Tego nie wiedzieliśmy, pozostały za to przerażające wyrzuty sumienia, że nie zrobiliśmy wszystkiego co możliwe, aby ją ocalić.
Jak miałem spojrzeć w twarz Murphiemu?
Wprawdzie oszczędził mi chwilowo tego zmartwienia, gdyż podobno zaraz po tym jak Emori odeszła w jego ramionach, wybiegł z naszego obozu. Jednak wiedziałem, że w najbliższym czasie będę musiał go odszukać i odbyć niesamowicie trudną rozmowę, na którą zupełnie nie byłem gotów.

Pocieszeniem w całej tej sytuacji, był zgodnie z moimi oczekiwaniami powrót Clarke. Nasi przyjaciele oblegli ją natychmiast i długo nie potrafili wypuścić z objęć. Zadawali pytania jedno przez drugie, podobnie jak ja poczatkowo nie mogli uwierzyć, że widzą ją całą i zdrową. Oczywiście tylko Echo trzymała się na uboczu, obserwując całą sytuację z cynicznym uśmiechem. Miałem zamiar przy pierwszej możliwej okazji porozmawiać z nią o tym na osobności. Jej zachowanie było co najmniej niestosowne, a dosadniej mówiąc zachowywała się jak wredna suka, ale w tamtej chwili mieliśmy na głowie ważniejsze sprawy.

Zaplanowaliśmy pogrzeb Emori na następny dzień. Zbieraliśmy gałęzie żeby ułożyć z nich stos, na którym miało spocząć ciało. Musieliśmy poczekać, aż John wróci do obozu i otrząśnie się ze straty na tyle, by móc nam towarzyszyć. Chcieliśmy pożegnać nasza przyjaciółkę z godnością, zasługiwała na to.

Chodziliśmy po naszym małym obozowisku niczym cienie. Każdy szukał sobie jakiegoś zajęcia, to zawsze łatwiejsze niż rozpamiętywanie i zmierzenie się z rzeczywistością. Nawet pozytywne emocje związane z powrotem Clarke szybko opadły, pozostało jedynie wszechobecne przygnębienie.

Podczas przygotowań do jutrzejszej ceremonii nie odstępowałem mojej przyjaciółki na krok, chciałem być blisko niej. Niestety odniosłem wrażenie, że ona nie była do końca zadowolona z mojego towarzystwa. Nie wiem czy mogło chodzić o to, że jej również udzielił się nastrój panujący wśród naszej grupy po stracie Emori, w końcu mało się znały, czy może był jakiś inny powód, ale jej zachowanie wobec mnie się zmieniło. Trzymała dystans, uśmiechała się nieznacznie i nawet gdy byliśmy sami nie zdecydowała się mnie przytulić czy wziąć za rękę. Wcześniej wędrując ze mną po lesie robiła to niezliczoną ilość razy. Nie mogliśmy się sobą nacieszyć. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że ktoś postronny mogłyby odnieść wrażenie, że jesteśmy parą stęsknionych, zakochanych w sobie ludzi.

Nie tak wyglądała rzeczywistość, ale nie zmieniało to faktu, że przecież byliśmy ze sobą bardzo blisko i tym bardziej zabolał mnie jej chłód i dystans.

- Clarke czy coś się stało? - Nie wytrzymałem i zapytałem wprost.
- Co masz na myśli? - zapytała zaskoczona.
- Po prostu odkąd wróciliśmy do obozu zachowujesz się inaczej. Odpowiadasz półsłówkami, nawet na mnie nie patrząc. Powiesz mi co się dzieje? Przecież Cię znam... - a przynajmniej znałem, dodałem w myślach.
- Nie sądzę Bellamy. Prawda jest taka, że niewiele o mnie wiesz. Tak jak ja o Tobie. Nie widzieliśmy się ponad sześć lat. Nie możemy udawać, że nic się nie zmieniło - odpowiedziała spokojnie, ale z nutą goryczy w głosie.
- Masz rację, to szmat czasu i oboje się zmieniliśmy, ale czy nasza relacja też musi? - zapytałem nieco zdezorientowany. - Prawda jest taka, że potrzebuje Cię Clarke, może bardziej niż kiedykolwiek.
- To nie takie proste... Przykro mi Bell. - powiedziała, ponownie unikając mojego wzroku.
- Dlaczego? Co masz na myśli? - nie mogłem zrozumieć o co jej do cholery chodzi. - Zrobiłem coś nie tak? A może jednak masz do mnie żal, że Cię wtedy zostawiłem? - dopytywałem.
- Nic z tych rzeczy! Nie drąż tematu, to bez sensu. - krzyknęła poirytowana. - Między nami jest ok. Mamy wspólną misję do wykonania, musimy wydostać naszych ludzi i tylko to się liczy.
Auć... Zabolało. Ale odniosłem wrażenie, że miało zaboleć...
- Wszystko jasne. - skłoniłem się w pół, niczym podwładny swojej królowej, licząc że wyprowadzę ją tym z równowagi. - Skoro tak Księżniczka chce. - i dodałem. -
Widzę, że rzeczywiście bardzo się zmieniłaś. A przynajmniej Twoje podejście do mnie.

▪This is not the end▪Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz