Rozdział 10

63 17 0
                                    

Wszedłem do opustoszałej już szkoły i zacząłem iść długim korytarzem, który prowadził do części przedszkolnej. Gdy byłem w połowie drogi zobaczyłem dosyć młodą dziewczynę wychodzącą z przedszkola i trzymającą mojego małego brata za ręce. Gdy tylko go zobaczyłem, do mojej twarzy automatycznie przykleił się uśmiech. Tak bardzo za nim tęskniłem i się o  niego martwiłem. Każdego wieczoru, gdy zasypiałem myślałem co z nim teraz jest, czy jest bezpieczny. Nadal nie wiedziałem co się z nim stało, ale w tym momencie o tym nie myślałem. Podbiegłem do nich z uśmiechem, gdy nagle zobaczyłem, że za dziewczyną stoi nie kto inny jak Haynes we własnej osobie. Natychmiast się zatrzymałem. Spojrzałem na nich z przerażeniem i dopiero teraz zobaczyłem, że w oczach dziewczyny jest strach, wcześniej nie zwróciłem na to uwagi. Spuściłem wzrok i zobaczyłem, że Coren przykłada pistolet do jej pleców i szeroko się uśmiecha. 

- Idź do przodu - powiedział nadal uśmiechając się mężczyzna i lekko docisnął pistolet do jej pleców. Dziewczyna podeszła kilka kroków do przodu, po czym Haynes dał jej znak, żeby się zatrzymała, a ona posłusznie to wykonała. Stanęli oni kilka centymetrów ode mnie. 

- Puść mojego brata - powiedziałem do brunetki patrząc w jej oczy.  Nie odpowiedziała, ale usłyszałem głośny śmiech, a raczej rechot Corena.

- Myślisz, że tak po prostu puszczę twojego małego, kochanego braciszka? - powiedział, a uśmiech nie schodził z jego twarzy, tyle, że tym razem zamienił się w ironiczny - To się grubo pomyliłeś - pierwszy raz odkąd go dzisiaj widziałem, nie uśmiechał się, a jego ton głosu był ostry i nieprzyjemny. Taki, że natychmiast przeszły mnie ciarki. 

- Co chcesz w zamian? - miałem nadzieję, że mój głos nie drży tak bardzo, jak ja drżałem w środku. Nie mogłem pozwolić na to, żeby mężczyzna zobaczył, że się boję. Pamiętam jak Max tłumaczył mi to. Mówił, abym nigdy nie okazywał strachu, gdyż jeżeli twój wróg zorientuje się, że się boisz to uzna Cię za łatwy cel. Bezie wiedział, że może posunąć się o krok dalej, gdyż jestem w stanie zrobić, zaś jeżeli będę brzmiał poważnie i odważnie, to przeciwnik nie uzna mnie za kogoś kto podda się bez walki i ma pewne zasady.

- Hmmm... Nie zrobisz tego - na jego twarzy znów pojawił się przerażający uśmiech. 

- Zrobię - właśnie zdałem sobie sprawę z tego, że to był błąd. Właśnie dałem mu znak do tego, że może zrobić co tylko chce. To była prawda czegokolwiek Haynes by sobie nie zażyczył i tak bym to zrobił.

- O widzę, że bohater nam się znalazł - znów ten chytry uśmiech - więc strzelaj.

Mężczyzna wyciągnął do mnie drugą rękę, którą wcześniej trzymał za plecami. Trzymał w niej nieduży czarny pistolet. Przerażony spojrzałem najpierw na broń, a później podniosłem wzrok na tego strasznego człowieka. Czy on naprawdę myśli, że ja do kogoś strzelę? Oczywiście, że nie, więc go zaskoczę. Odetchnąłem i przejąłem od niego pistolet. Mężczyzn spojrzał na mnie wyzywająco i uśmiechnął się jeszcze szerzej. Spojrzałem na przerażoną dziewczynę i mojego brata, który był jedynym powodem, przez który się zgodziłem.

- Mam warunek - podniosłem głowę i teraz patrzyłem prosto w ciemne oczy Haynesa.

- Jaki? - mężczyzna spojrzał na mnie zaskoczony, w ogóle nie spodziewał się tego z mojej strony.

- Mój brat nie będzie tego oglądać - w moim głosie było słychać pewność, tak jak tego chciałem. Mężczyzna tylko skinął głową i zawołał kolejnego ze swoich sojuszników, który szarpnął mojego brata za lewą rękę i odwrócił go do mnie plecami, a następnie zatkał mu palcami uszy. Harry wydał z siebie cichy jęk. 

- Więc strzelaj bohaterze. - Coren gwizdną i po chwili zobaczyłem jak otwierają się drzwi jednej z sal i wychodzi z nich Max ze związanymi rękami i posiniaczoną całą twarzą, a za nim mężczyzna uderzająco podobny do Corena. W tym momencie mnie zatkało. To oznaczało, że jest dwóch Haynesów i w dodatku są oni bliźniakami. Skąd miałem wiedzieć, z którym rozmawiam w tym momencie? 

Kolejnym problemem było to, że osobą, do której miałem strzelać bł Max. Najbliższa mi osoba, nie licząc Harrego. Chłopak podniósł na mnie wzrok zszokowany.

- Damon, nie wahaj się - powiedział zachrypniętym i słabym głosem - to i tak by się stało. Ty to tylko przyspieszysz - jego oczy nie wyrażały żadnych emocji, a jego głos był smutny.

- Max... - powiedziałem przerażony - Ja nie mogę. 

- Damon, proszę cię - jego głos wręcz błagał mnie o to. Pierwszy ras odkąd wyszedł z tej sali spojrzał mi prosto w oczy. - Musisz to zrobić.

W mojej głowie były miliony myśli, nie mogłem strzelić, ale jego wzrok nadal patrzący w moją stronę dawał mi wyraźny znak, żebym to zrobił.

- No strzelaj! - krzyk Maxa rozniósł się po całej szkole. 


Zrobiłem to.


Strzeliłem do jednej z najbliższych dla mnie osób.


- Brawo - Haynes podszedł do mnie i poklepał mnie po ramieniu - Nie myślałem, że to zrobisz. Ale jest pewien problem... Ciebie czeka to samo. 

Mężczyzna wyrwał mi pistolet i strzelił w mój brzuch. Spojrzałem jeszcze tylko w stronę Maxa, który trzymał się za zranione ramię i padał na ziemię. Posłał mi tylko lekki uśmiech wdzięczności.

- Słodkich snów - to była jedyna rzecz, którą usłyszałem, a później poczułem tylko jak moja głowa zderza się z twardą i zimną podłogą.




*********

Hejka, przepraszam, że tak długo czekaliście, ale jakoś nie mogłam się zebrać, żeby napisać ten rozdział. Mimo wszystko mam nadzieję, że wam się podobał.

Zostawcie po sobie jakiś ślad i napiszcie, którego bohatera lubicie najbardziej :D

Władca Lasu [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz