Rozdział 2

168 8 3
                                    

Wychodząc z kawiarni wsiadłyśmy do czarnego porsche Sus. Nie no powiem ,że jest piękne ja mam zamiar kupić sobie samochód wyścigowy od ,kiedy pamiętam kręciły mnie takie klimaty. Gdyż moi rodzice się o mnie boją nie chcą mi go kupić. Tata za to kupuje mi perły wie o tym ,że je kocham. Mam już 16 pereł i to każdy w innym rodzaju. Najbardziej uwielbiam te nieskazitelnie białe. Mama bardziej obstaje Breta. Eh to nawet śmieszne patrząc z jakiejś strony.

Kiedy odjechaliśmy z parkingu włączyłam w radiu piosenkę mojej i Sus ulubionej kapeli koreańskiej BTS. Razem z Kelly zaczęłyśmy śpiewać ( czyt: drzeć ) przez lusterko zobaczyłam jak Andrea i Sherry zatykają uszy. Współczuje przechodniom ,którzy to słyszą. Po 15 minutach byłyśmy pod szkołą. Jest godzina 8.30 ,więc mamy trochę czasu. Wchodząc do budynku wszystkie oczy były skierowane na nas. Jak zawsze nie uśmiechałam się nie lubię tego robić. Moim zdaniem to jest sztuczne. Każda z nas poszła do swojej szafki. Otworzyłam szafkę i wyjęłam z niej najpotrzebniejsze rzeczy czyli długopis i brudnopisy.
Po chwili usłyszałam czyjś głos.

- Kogo moje oczy widzą - po usłyszeniu tego głosu odwróciłam się natychmiast.

- Tego czego nie powinny - wzięłam włożyłam kurtkę do szafki zatrzaskując ją.

- A tak między innymi jak cię zwą - zapytał się intrygująco.

- Ta informacja jest ci zbędna do życia- ruszyłam do klasy w ,której miałam lekcje matematyki.

Wchodząc do klasy zajęłam swoje miejsce. Spoglądałam na parking. Był tam piękny wyścigowy samochód. Po prostu idealny. Pierwszy raz go widzę na oczy. Ma rejestracje Nowego Yorku.

- Fajny co nie? Stary mi kupił - powiedział Fisher.

- Widziałam lepsze - musiałam skłamać przecież nie powiem mu ,że te auto to najpiękniejsza rzecz jaką widziałam.

- Jak tam uważasz, a tak z innej beczki to powiesz mi swoje imię - zapytał ponownie.

- Serio robisz się uciążliwy ,ale powiem ci jedno. Dowiesz się niedługo- odparłam mu.

On się głupio uśmiechnął. Ja jak zwykle nawet nie mogłam się uśmiechnąć. Po chwili zabrzmiał dzwonek. Ehh to będzie długi dzień.
Do klasy weszła nauczyciela pani Martin. Była to wysoka kobita miała już około 50 lat. Spojrzała się na mnie już wiedziałam o co chodzi.

- Wilson do tablicy rozwiąż mi te zadanie - odparła wyciągając swój podręcznik i podając mi go.

Zaczęłam pisać zadanie na tablicy po 2 minutach było gotowe.

- Dobrze usiądź 5 i jeszcze nie zapomnij o olimpiadzie w przyszły piątek.

- Dobrze - odpowiedziałam jej.

Usiadłam na swoje miejsce zobaczyłam jak mój braciszek patrzy się na mnie. Pokazałam mu środkowy palec.

- Teraz sprawdzam obecność - spojrzała na dziennik - więc Kira Argent...

Zaczęła wywoływać każdego z listy aż doszło do mnie czyli przed ostatniej osoby. Gdy nauczycielka skończyła usłyszałam głos za sobą.

- Ashley Wilson psst - ten denerwujący głos.

- Czego - odwróciłam się.

- Nic chciałem się upewnić - odparł z uśmiechem. Czy mu nigdy uśmiech nie schodzi z twarzy.

Po skończonej lekcji szybkim krokiem ruszyłam do mojej szafki. Wzięłam strój na w-f. Pobiegłam szybko do szatni. Przebrałam się i wbiegłam na halę jak zawsze spóźniona.

- Ooo panienka Wilson jak zwykle spóźniona - odparła wułefistka.

- Mi też panią miło widzieć - ustałam w dwuszeregu za Sherry.

- Widać ,że cię lubi - odparła dziewczyna.

- Weź skończ - odpowiedziałam jej.

Po skończonej zbiórce zaczęłyśmy się wybierać. Jak na każdych zajęciach grałyśmy w siatkówkę. Akurat trafiło mi się ,że w drużynie byłam razem z Sherry Susan Andreo i jakimiś dwiema dziewczynami. Chyba Natali i Rose. Nie jestem do końca pewna. Przeciwna drużna zaczęła. Sherry odbiła piłkę Susan odbiła ją w stronę Andrey. Dziewczyna zrobiła ścinę. Niestety piłka została odbita. Przeciwniczki rozegrały akcje. Przyjęłam piłkę po chwili piłka była dla nas.

Po skończonej lekcji w-f moja drużyna wygrała 2 setami. Wychodząc z hali już przebrana natknęłam się na natręta ( czyt: Fishera ).

- Hej Wilson - przywitał się Olivier.

- Nara Fisher - przyśpieszyłam tępa.

Szybko go zgubiłam. Podeszłam do Breta.

- Bret moje 20 dolarów - wyciągnęłam rękę.

- Nie mam ,wydałem - odparł z uśmiechem.

- Na co?!

- Na trawkę - powiedział mi do ucha.

Szybko odeszłam od niego. Ruszyłam do stołówki. Wzięłam to co zwykle ,czyli sok pomarańczowy i sałatkę. Ruszyłam na dwór. Tam zazwyczaj spotykam się z dziewczynami . Usiadłam pod naszym drzewem. Tak naszym są tam wyryte nasze inicjały. Po chwili dziewczyny przyszły.

------------
Rozdział miał być w poniedziałek, ale jakoś tak wyszło ,że nie miałam czasu.
Następne rozdziały będą pojawiać się regularnie w poniedziałki.

Uśmiech za jeden pocałunek Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz