Rozdział 9

100 5 0
                                    

Nie dane mi było tego dnia spędzić w spokoju. Usłyszałam, że ktoś wchodzi do domu. Przecież Bret powinien jeszcze spać. Zaczęłam schodzić na dół po schodach. W salonie zobaczyłam moje przyjaciółki i znajomych mojego barta Louisa Krissa i oczywiście Olivera. Na tego ostatniego spojrzałam obojętnie. Po chwili na dół zszedł Bret a nasi przyjaciele zaczęli śpiewać nam sto lat. A zza pleców Adrey i Louisa wyłoniły się dwa torty. Mój był truskawkowy a mojego brata czekoladowy. Zdmuchnęliśmy świeczki i zaczęliśmy jeść tort. Oczywiście bez alkoholu nie da rady. Bret nie zważając na swojego kaca wyjął z barku taty whisky. Spojrzałam się na niego z miną "co ty odpierdalasz". On tylko machnął lekceważąco. Zaczął nalewać każdemu. Miał już mi nalać ale się odezwałam.

- Nie dzięki ja tam idę na górę - po tych słowach z kawałkiem nie tkniętego tortu poszłam do pokoju.
Usiadłam na łóżku i spoglądałam na ścianę naprzeciw siebie. Usłyszałam pukanie powiedziałam "jeśli wejdziesz to nie wyjdziesz żywy". Do pokoju wszedł Fisher. Tego nawet bym się nie spodziewała w moim pokoju.

- No witam czemu nie świętujesz z nami - spytał. Nie będę się mu z niczego zwiedzać.

- Nie twoja sprawa- powiedziałam oschle.

- Ej uśmiechnij się nie codziennie kończy się 18 lat. Ja osobiście skończyłem je miesiąc temu.

Gdyby on widział nie był by taki szczęśliwy. Bret to szybko zapomniał o Jacku. Ja nie mogłam on tyle dobrych rzeczy mnie nauczył.

- Wiesz była bym szczęśliwa jakbyś stąd wyszedł - powiedziałam nieźle wkurzona.

- A jeśli nie wyjdę - zapytał intrygującą.

- To moja ręka odciśnie się na twojej twarzy - odpowiedziałam mu.

- Już się boję - po chwili dostał z liścia ode mnie. Na jego twarzy pojawił się czerwony ślad. Chyba za mocną go uderzyłam.

- Wyjdź stąd - krzyknęłam.

- Nie wyjdę - powiedział.

- Nie chciałeś po dobroci to nie - powiedziałam i wyszłam na balkon. Zamknęłam balkon od zewnątrz. Usiadłam na pufie spojrzałam się na drzwi. Stał w nich Oliver i próbował je otworzyć. Pff powodzenia imbecylu. Spojrzałam przez drzwi. Nie wierzę on grzebie w moim telefonie. Czemu ja go tam zostawiłam?! Szybko otworzyłam drzwi i wparowałam do pokoju.

- Jednak się rozmyśliłaś - powiedział z cwanym uśmiechem.

- Oddaj telefon- wyciągnęłam rękę w jego stronę.

- Nie - zaczął machać telefonem - coś za coś.

- Kurwa ja ci dam coś za coś zjebie - zaczęłam się do niego zbliżać. Po chwili odebrałam mój telefon.

- Wiesz co nie rozumiem cię - powiedział.

- I nigdy nie zrozumiesz - odparłam.

- To daj mi ciebie zrozumieć zaufaj mi- zaczął zbliżać się.

- Nie potrzebuję niczyjej pomocy więc wyjdź - cofnęłam się. Wskazałam na drzwi. Chłopak się na mnie spojrzał a po chwili wyszedł. Zamknęłam drzwi i układałam się na łóżku kładąc twarz w poduszkę i dając upust łzom. Nie mogłam tak dalej żyć. Nie bez niego.

Olivier

Zszedłem na dół do salonu. Zauważyłem jak Louis kręci z Andreo. Usiadłem przy Susan a na przeciw nas siedział Kriss Sherry i Bret.

- I jak? - zapytała się koreanka.

- Ni jak - powiedziałem.

- Widać masz czerwony policzek - powiedział Bret najwidoczniej tym rozbawiony.

- Aaa to nie chciałem wyjść za pierwszym razem - odparłem.

- Ashley zachowuje się tak z powodu śmierci naszego brata Jacka miał wypadek w nasze urodziny. I zmarł dwa dni później. - powiedział Wilson.

- Ile ona miała wtedy lat? - spytałem.

- 6 lat on miał 11 - powiedziała Sherry.

- Od tej pory Ash nie wybaczyła sobie tego uważa sobie że to jej wina - powiedział Bret. Czyli dlatego tak się zachowuje. Jak we mnie przez przypadek dziś wpadła.

- Jak on umarł?

- Uczył jeździć na desce Ashley. Ogólnie to ją uratował. Prawie by ją potrącił samochód ale Jack wziął i ją popchnął na bok a sam zginął - opowiedział chłopak. Nastała cisza. Nie wiedziałem że ta dziewczyna przeżyła tyle w życiu. Musi być silna ja bym na jej miejscu bym dawno ze sobą skończył. Mnie wychował ojciec matka umarła przy porodzie. Od kiedy pamiętam moja macocha kochała mnie jak własnego syna. Może dlatego że nie mogła mieć swoich dzieci. Ale to jest już nie istotne. Po godzinie wszyscy wyszli ja zostałem na noc. Nie miałem kluczy do domu. A tata wraz z macochą wyjechali a Bret zaproponował noclek na te dwa dni. Jego rodziców ma nie być przez trzy tygodnie. Wziąłem szybki prysznic i położyłem się w pokoju gościnnym który znajdował się obok młodej Wilson. Przyłożyłem ucho do ściany. Było słychać szloch. Układłem głowę na poduszkę. Usnąłem z myślą o szarookiej.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Louis Jons

Kriss Smith

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Kriss Smith

Kriss Smith

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Uśmiech za jeden pocałunek Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz