Rozdział 11

87 6 0
                                    

Ashley
Czekałam na dziewczyny byłam obładowana zakupami. O nareszcie na parking wjechało czarne porshe Sus.

- Spadłyście mi z nieba - powiedziałam do nich.

- No nie przesadzaj - powiedziała Susan.

- Dobra to kładę rzeczy do bagażnika - wpakowałam ubrania do bagażnika. Po skończeniu tej czynności poszłam po swój motor. Jechałam za dziewczynami. Po 15 minutach byłyśmy w domu. Wszystkie rzeczy położyłyśmy do mojego pokoju.

- Co jest w tych workach- spytała Sherry.

- Coś dla dzieci z domu dziecka - było widać że się ździwiły - nie jestem za wysoka a te ubrania im się przydadzą.

Wziełyśmy wszystkie torby i wpakowałyśmy je do bagażnika. Po chwili pojechałyśmy do sierocińca. Gdy znalazłyśmy się na miejscu rozejrzałam się dookoła. Dzieci wszędzie biegały i się bawiły. Niektórzy rodzice nie wiedzą co robią że je tu oddają albo że je krzywdzą i potem lądują tutaj. Wzięłyśmy rzeczy z auta i poszłyśmy do środka budynku. W drzwiach stała zakonnica z miłym uśmiechem.

- Witajcie dziewczęta - przywitała się.

- Dzień dobry mamy tu parę rzeczy dla dziewczynek - powiedziałam.

- O to wspaniale chodźcie za mną - szłyśmy za kobietą aż dotarłyśmy do jej gabinetu. Położyłyśmy rzeczy przy biurku. Po chwili kobieta się odezwała - a jak się nazywacie muszę wpisać was do zeszytu darczyńców. Taki zwyczaj.

- Dobrze więc Sherry Walker , Andrea Carter, Susan Kelly i ja Ashley Wilson - powiedziałam. Przy moim nazwisku dziwnie się zamyśliła. Po 30 minutach wyszłyśmy z budynku i pojechaliśmy do domu. Nadal się zastanawiałam o co może chodzić.

- Ej Ashley wychodzisz - powiedziała Andrea.

- Tak już wychodzę - szybko wyszłam z samochodu Kelly i we czwórkę weszłyśmy do mojego domu. Gdy znalazłyśmy się w środku usłyszałam krzyki z salonu.

- Bret ty kretynie znów to zrobiłeś - krzyknął jak mi się wydaje Louis.

- Nie moja wina że lubię trzymać nogi na stole a ty zawsze jesteś tak ślepy i się wypierdalasz - powiedział mój brat.

Weszłyśmy do salonu była tam cała banda mojego brata. Ustałam na czele moich przyjaciółek a one stały z tyłu. Skrzyżowałam ręce i spojrzałam się na nich.

- A wy gdzie byłyście? - zapytał się Kriss.

- Daleko - powiedziała Sus.

Kiedy moje przyjaciółki toczyły zawzięto rozmowę z przyjaciółmi mojego brata i nim. Ja toczyłam wojnę na wzrok z Fisherem. Nie wiem ile tak się gapiliśmy na siebie ale to już nie jest istotne. Usłyszałam jak ktoś wchodzi do domu. Byli to rodzice przecież mieli przyjechać za dwa tygodnie. Kiedy zobaczyli całą naszą ósemkę zaczęli się śmiać. Dobra pewnie się śmiali ze mnie Fishera bo nadal zabijam go wzrokiem. Co ja zrobię że go nie toleruje.

-  Mieliśmy przyjechać wczoraj ale na samolot się spóźniliśmy - powiedział tata do mnie i Breta.

- Mamy dla was prezenty - zza pleców mam wyjęła dwa pudełka. Jedno było małe a drugie większe - Bret te większe jest dla ciebie.

Po tych słowach mój brat wziął pakunek od rodzicielki i go otworzył. Była to piłka do footballu z podpisami całej drużyny amerykańskiej. Mój brat zaczął cieszyć się jak małe dziecko.

- A to dla siebie - podał mi prezent tata. Nie mogły być to perły. Pudełko nie było płaskie - no otwórz.

Po tych słowach przytulił mamę. Otworzyłam pudełko a w nich były kluczyki. Spojrzałam się dziwnie na rodziców. Wybiegłam szybko na dwór. Nie wierzyłam moim oczom. Było to samochód i to nie byle jaki. Było to złote porshe i to z nowej edycji. Zaczęłam piszczeć i kręcić się dookoła.

- Kocham was - uwiesiałam się na tacie a potem na mamie.

- Jest tylko jeden mały warunek - powiedziała mama.

- Jaki? - czy tylko mi się wydaje że nie powinno być warunków o prezent urodzinowy.

- Musisz zdać prawko a jeśli ci się nie uda samochód ląduje u Breta - spojrzałam się na chłopaka.

- Prędzej umrę trupem niż go dostanie Susan uczysz mnie prowadzić - powiedziałam do przyjaciółki. Na te słowa tylko głośno przełknęła ślinę.

- Ja chcę jeszcze pożyć - powiedziała dziewczyna. Ja na tę uwagę tylko prychnęłam.

- Sherry? - spojrzałam się na przyjaciółkę.

- Może lepiej nie - po tym spojrzałam się na brata.

- Nie ma mowy - odpowiedział.

- Dobra najwyżej sama się nauczę - zaczęłam wsiadać do samochodu. Miałam już otworzyć drzwi ale usłyszałam głos Oliviera.

- Dobra ja cię nauczę - spojrzałam się na niego z miną " co ty chrzanisz "- nie powinno być tak źle.

- Wmawiaj to sobie - powiedział mój ojciec.

- Aha?  Tak wiara we mnie - wsiadłam do samochodu.

- Spadaj z miejsca kierowcy - powiedział chłopak - zawiozę nas na miejsce.

Bez gadania usiadłam na miejscu pasażera. Po 30 minutach jazdy znaleźliśmy się na starym nie używanym parkingu.

- Zamiana - powiedział chłopak.

Usiadłam na miejscu kierowcy a Fisher na miejscu pasażera.

- Odpal samochód - zrobiłam to co kazał - włącz kierunek na prawo - włączyłam wycieraczki. Chłopak zaczął się śmiać.

- Każdemu mogło się pomylić - na serio tylko mi.

- Dobra pokażę ci gdzie co jest - zaczął pokazywać mi gdzie się co znajduje - no to jedź powoli włącz kierunek na lewo i skręć - powiedział za mocną szarpnęłam- wyczuj sprzęgło.

Po 15 minutach opanowałam sprzęgło. I teraz czas na najgorsze parkowanie. Olivier kazał mi zaparkować pomiędzy dwoma słupami które są obok siebie.

- Uda ci się - powiedział chłopak. Taa jasne już to widzę.  Miałam rację nie wyszło mi to dobrze.

- Nauczysz mnie parkować jak wygram wyścig - powiedziałam.

- A jak nie spędzisz ze mną cały dzień - powiedział i się uśmiechnął.

- Chciał byś - powiedziałam. Miałam już wychodzić z samochodu i się zamienić miejscami ale chłopak mnie zatrzymał.

- Siadaj teraz jedziemy do domu - powiedział. Ja się tylko na niego spojrzałam.

- Że co ty mówisz? Chcesz żebym spowodowała wypadek?- to było bardzo prawdopodobne.

- Możesz jechać nie masz prawka ale ja mam jeśli coś się stanie to na mnie idzie nie na ciebie- powiedział z uśmiechem na twarzy. Chyba on nie wie co robi. Tak?

Odpaliłam samochód i wyjechałam z terenu parkingu. Olivier cały czas mi mówił co mam robić. Po 30 minutach wróciliśmy do domu. Odetchnęłam z ulgą a najlepsze jest to że nikogo nie zabiłam.

- Trudno było - spytał.

- I to nie wiesz jak - odetchnęłam.

Weszliśmy do domu. Rodzice byli w kuchni spojrzeli się na mnie i odetchnęli.

- Całe szczęście myślałem że już po was- powiedział tata.

- Masz małą wiarę we mnie - po tych słowach poszłam do swojego pokoju. Gdy układłam się na łóżku byłam tak zmęczona że zasnęłam.

Uśmiech za jeden pocałunek Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz