II.i z tej to właśnie, z tej przyczyny.

604 88 7
                                    



❝So are you happy now?

You got exactly what you wanted

You try to break me down

Destroy me piece by piece❞

gone

jesteś wredna

królowo pszczół

         Jej szpilki uderzały zadziwiająco mocno o szpitalną podłogę z białych desek. Ostatni raz tak panikowała w dniu, gdy jej matka zostawiała ją z niezbyt ogarniętym ojcem, którego często nie było w domu, a kiedy już był i tak musiał zajmować innymi rzeczami, więc wpychał ją w najdroższe ubrania, pod najdroższy dach, ściany i z najdroższymi meblami. Dostawała luksusy, gwiazdki z nieba, a w zamian za to milczała. I tylko gdzieś w środku, między jednym okrzykiem radości, a drugą przerwą w sporządzaniu kolejnej listy potrzebnych rzeczy, czuła ból, który z czasem zaczął narastać i w końcu stał się tak wielki i wybredny, że tylko dowartościowanie się kosztem innych potrafiło go zagłuszyć.

          Teraz ból przekraczał wszystkie znane jej granice; rozchodził się po całym ciele, zaszczepiał w każdym kawałku i wyjadał z niej całą radość. I tym razem nie dało się wypędzić go, bo stworzone przez Marinette sumienie zabraniało Chloe kogokolwiek poniżać, a nawet gdyby się odważyła, to i tak nie było się na kim wyżyć, bo nie dość, że każdy był niczym ten leżący, w równie beznadziejnej sytuacji, to jeszcze w całej tej bieganinie po Paryżu i w ratowaniu czego się dało, nikt nawet nie zwracał uwagi na niezbyt wysoką blondynkę w podartej sukience. Przechodzili obok, czasami trącili ją niechcący łokciem, krzyczeli do siebie przed jej twarzą, ale jednocześnie byli ślepi na jej obecność. A to zaś mogłoby być całkiem zabawne w każdej innej sytuacji, w końcu zazwyczaj budziła w ludziach jakieś skrajne emocje – nienawiść, gdy była po prostu Chloe i podziw, gdy była Queen Bee.

         Teraz jednak nie miała ochoty nawet na drobny uśmiech. W jej umyśle panował chaos, jedyna myśl goniła drugą, trzecia potykała się o czwartą, a piąta biegła w tył i podskakiwała dziwnie dotykając szóstki i ósemki, bo siódemka gdzieś się zapodziała. Chyba umarła pod dziewiątką.

         Ale wszystkie myśli miały wspólne źródło – pokonanie Władcy Ciem i straty w tym poniesione. Oczywiście Chloe wiedziała już, gdy szli walczyć, że nie wrócą tacy sami, że będą musieli oddać tylko... dlaczego to musiało być tak wiele? Dlaczego to musiały być życia? Czemu ich bańka zwana idealnym życiem musiała tak szybko pęknąć? Czy światu nie wystarczało, że przez te lata i tak zrobiła się ogromna, a w jej ściankach pojawiły się dziury zwane rodzinnymi problemami i dylematami moralnymi? Czy myśl o tym, że mistrz Fu nie wie, co robi, nie mogła być ostatnią złą rzeczą w ich życiu?

        Nienawidziła dawnej siebie, czuła odrazę, gdy przypominała sobie każde słowo skierowane do Marinette i każdy dzień, w którym patrzyła w lustro i specjalnie nakładała więcej makijażu, byleby wyglądać jeszcze sztuczniej, niczym wredna lalka, ale... ale wtedy przynajmniej jej mózg nie był skalany wizją zakrwawionych ciał, chmary czarnych motyli i potwornym labiryntem, w którym błądzili chyba tydzień. W sumie nie miała pojęcia, ile czasu upłynęło. Poczucie czasu zostało z niej wyrwane, gdy tylko oficjalnie wypowiedzieli wojnę Władcy Ciem... a potem poszli do Marinette i jakby nigdy nic zajadali się słodyczami, oglądali horrory i żartowali, że jutro wszystko się skończy i już każdy ich dzień będzie taki... że ich kwami będą jedynie towarzyszami w codziennych dniach, a miraculum ozdobami, symbolami zwycięstwa. Nawet mistrz Fu ich wtedy odwiedził, ale jak zwykle nie udzielił dobrej rady, nie zasugerował treningu, a jedynie uśmiechnął tajemniczo, wysłuchał ich planów i odszedł życząc powodzenia. Bo dorośli, gdy nadchodziły burzowe chmury i odzywały się trąby wojenne, musieli okazywać się bezużyteczni.

AFTER THE WAROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz