Jako że zapomniałam na śmierć o tym wyzwaniu, zrobię to teraz i nawet otaguję wyzwaniodawcę... Kuźwa, ja i moje wesołe słowotwórstwo.
POKAfidgetspinneraXD - to dla ciebie!
Napisz lemona ze swoim znienawidzonym Sansem, min. 300 słów...
Challenge accepted.
Na początek jednak parę słów na temat mojego znielubianego Sansa. Kwestia jest taka, że pod tą kategorię zaliczają się u mnie wszystkie trzystuprocentowe Sansy, czyli potomstwa dwóch Sansów z dwóch różnych AU, również będące Sansami. Czemu? Bo jestem chyba pierdzielonym gejofobem.
Z Sansów, których z powodu tego budowania rodzinek nazywam podstawowymi, bardzo trudno mi wybrać. Tak nie byłoby problemu, bo nie lubię Gotha, PaperJama, Blueprinta i innych takich, ale chyba powinnam wziąć jednego z podstawowych, jako że wszyscy nazywają Sansami tylko ich, a nie ich dzieci (kurfa, czy mogę to tak w ogóle nazwać?). Był z tym problem, ale w końcu wybrałam.
Flowerfell.
Była to ciężka decyzja, bo uwielbiam ideę Flowerfella i to jeden z niewielu przypadków, w którym widząc Frisk i Sansa bliżej niż pięć cali od siebie nie pojawia mi się nagle w głowie twarz Trynkiewicza, ale to w tym AU mój ulubiony Sans, chłodny skurwesyn Fell, został zszargany i przemieniony w jakiegoś Jerry'ego pod wpływem eliksiru miłości Ricka. Flowerfell więc zostanie pogrzebany żywcem pod nogami manekinów.
----------------------------------------------------
Był to piękny ciepły jesienny wieczór. Spokojny wiatr szumiał wśród drzew strącając z gałęzi pożółkłe liście, które w blasku czerwieniejącego słońca, niczym płomyki, opadały na ziemię by stać się częścią złocistego dywanu z kwiatów otaczającego dom Sansa. Zwinięte w rurki zakrywały nieliczne skrawki zielonej trawy pomiędzy płatkami jaskrów, zmieniając całą powierzchnię w posadzkę midasowego pałacu.
Sans patrzył na to z ganku. Nie drgnęła mu powieka, gdy kilka niesionych łagodnym podmuchem liści zaszurało po jego czaszce i spadło mu na sweter. Zbyt zajęty był przyglądaniem się swojemu ogrodowi. Dbał o te kwiaty odkąd ona zniknęła. Każdą jedną z wielu wolnych chwil spędzał na pielęgnowaniu ich, podlewaniu lub zwyczajnym obserwowaniu. Wiedział, że Frisk umarła. Wiedział, że nie wróci. Jednak głęboko w duszy czuł, że tak się stanie dopiero, gdy zaniedba swój trawnik. Więc dbał o niego dalej. Nic innego się nie liczyło. Nawet Papyrus zaprzestał prób przekonania go do tego, że dziewczyna nie chciałaby, by zamiast życiem na Powierzchni zajmował się ogrodem. Nic do niego nie docierało, jakby ogłuchł.
I chyba naprawdę tak było, bo ktoś stał na dachu domu i darł się w niebogłosy.
W końcu na głowę szkieleta spadła cytryna. Zirytowany potwór chwycił się za zranioną czaszkę z gniewnym pomrukiem i spojrzał wrogo na cytrynę. Wyglądała tak niewinnie, a zarazem miał wrażenie, że uśmiecha się szyderczo. Nie mógł co prawda tego zauważyć po swoim poprzednim otępieniu, ale wrzaski na dachu ucichły.
Schylił się po żółty owoc gotów pokazać mu znak pokoju między światami, gdy nagle cytryna strzeliła iskrami i wrzasnęła przeszywającym, robotycznym głosem:
- Nie dotykaj mnie, żałosna białkowa istoto!
Coś z drugiej strony cytryny wysunęło się, wykręciło i pokazało jemu znak pokoju między światami.
Z zaskoczenia upuścił przedmiot, który poturlał się znów po podłodze odsłaniając przy okazji wszczepione w niego metalowe części, jak obiektyw, kilka kabli oraz metalową łapkę, którą to ta abominacja cyborga i cytryny ośmieliła się pokazać mu fakersa. Owoc zapiszczał tocząc się ten metr i wyciągnął łapkę, gdy wirowanie ustało. Ta jedna kończyna wbiła się w drewno i pociągnęła całe ciało do przodu, z dala od Sansa.
On tymczasem patrzył na to zdziwiony. Gdy owocek znalazł się niewiele poza jego zasięgiem, uparcie pełznąc do schronienia pośród opadłych liści, w końcu zapytał z ociąganiem:
- Ktoś ty? - A było tak romantycznie przez chwilę, dodał w myślach. Debilna SapphireCove.
- GLaDOS - odparł robocik nie zwalniając pełzu, bo krokiem tych ruchów nazwać nie można.
- A co ty tu robisz? - dorzucił z irytacją i zrobił krok w stronę GLaDOS, której ruchy nagle zamarły. Zdawało się, że ze strachu, ale w rzeczywistości nie chciała dostać zwarcia z powodu wybuchu emocji.
- Lemona - odpowiedziała chłodno, chociaż migotanie żółtej diodki zdradziło jej frustrację.
Szkielet zmrużył oczy.
- Co takiego?
- Miał być lemon! - zawyła nagle cytryna ponownie strzelając iskrami z obwodów. - To ta idiotka wrzuciła tag "lemon" obok mojego imienia w tytule, a tamtemu kretynowi kazała mnie wcisnąć do cytryny, żeby się zgadzało!
- Sapphire?
- NIE MÓW DO MNIE TERAZ! - ryknęła GLaDOS nie potwierdzając, czy jego przypuszczenia są słuszne. Uwaga spoiler - były. - Nie prosiłam się o to! Nie chciałam być wsadzona do robota i całą wieczność terroryzować Aperture Science! Nie chciałam wtedy moimi słowami stać się memem internetowym! Wy cholerne białkowce zawsze musicie zrobić z waszych cytryn lemoniadę! Ja wynalazłam palne cytryny i spalę nimi wasze domy! Poczekajcie tylko aż znajdę moje ciało...
I odczołgała się wciąż burcząc pod nosem monolog Cave'a Johnsona zasłyszany raz pod postacią ziemniaka w Aperture Labs pozostawiając Sansa ze skullpalmem. Wzniósł oczodoły do niebios, na których ujawnił się lennyface Sapphire.
- Jesteś głupia czy głupia?
Lenny tylko się poszerzył dając jasną odpowiedź. Jest bardzo głupia.
I wtedy z nieba spadły nogi manekinów grzebiąc Flowerfell Sansa żywcem.
-----------------------------------------------------
Całość: 794 słowa
Samo opowiadanie: 600 słówChallenge passed.
CZYTASZ
One-Shoty, Creepypasty, Crossovery i inne tego typu raki
De TodoDziwne rzeczy znajdziecie tutaj. Jak wiecie, żyję głównie Fanficami, ale znajdzie się też tu parę w miarę oryginalnych prac. Na dodatek każde opowiadanie będę oznaczać odpowiednimi tagami. Na dzień dzisiejszy obowiązują te: [Fanfiction] - czyli opie...