5 - Zimno mi

140 21 31
                                    

Na zapleczu postaliśmy może z piętnaście minut a rozmowa wyraźnie się nie kleiła. Składała się tylko z krótkich pytań i jeszcze krótszych odpowiedzi, czułem się bardzo niezręcznie i chciałem się stamtąd jak najszybciej ulotnić. Dowiedziałem się tylko, że mieszka sam i rodzinę ma gdzieś w Utah.

Kiedy zapytałem się o jego wiek powiedział, że ma dokładnie dwadzieścia lat i sześć miesięcy. O dziwo potem rozgadał się już na dobre. Dowiedziałem się, że jest studentem psychologii na pierwszym roku i, że dzięki pracy dorywczej w jakiejś klinice weterynaryjnej udało mu się wynająć mieszkanie, oczywiście z drobną pomocą nie rodziców, a ciotki. Zanim zdążył wygłosić mi jaka to wspaniała jest jego ciotka przerwałem mu mówiąc:

—Brendon, bardzo się cieszę, że wszystko układa się po twojej myśli ale ja muszę wracać do pracy.

Potem po prostu wszedłem do ciepłego wnętrza kawiarni, nie miałem czasu zastanawiać się czy nie zabrzmiałem zbyt ostro, byłem już pewny, że nie chcę go więcej spotkać na swojej drodze. Przytłaczał mnie swoją ilością pozytywności i optymizmu oraz tym... że jemu wszystko wychodziło tak jak chciał. Był jednym z tych perfekcyjnych ludzi, którzy dostali wszystko na tacy a na takich jak ja patrzą z politowaniem. Poza tym, on miał dopiero dwadzieścia lat, przy moich dwudziestu trzech był jak dziecko. To nie ma najmniejszego sensu.

Ostatnie pół godziny pracy minęło mi zdumiewająco szybko, może dlatego, że Brendon siedział cały czas przy stole i nie zamierzał się nigdzie ruszać, miałem jednak nadzieję, że nie zauważy jak będę wychodził i nie wpadnie mu do głowy aby z jakichś dziwnych powodów pójść za mną.

Kiedy wybiła godzina osiemnasta od razu udałem się na zewnątrz biorąc tylko moją kurtkę i torbę. Pożegnałem się jedynie z Pete'em, na resztę jakoś nie spojrzałem. Nie chciałem wyjść na jakiegoś sztywniaka, bardzo lubiłem wszystkich, z którymi tam pracuję jednak nie zawsze dawałem po sobie to poznać.

Myślałem, że jestem już w bezpiecznej odległości od lokalu ale naraz usłyszałem za sobą wołanie:

—Ryan, zaczekaj chwilę, o czymś zapomniałem!

Przewróciłem oczami i odwróciłem się niechętnie. Naprawdę byłem o krok od powiedzenia mu czegoś niemiłego.

— Czego ty znowu chcesz? —zapytałem.

Zobaczyłem, że Brendon trzyma w dłoni niebieski marker.

—Daj mi rękę— powiedział zdejmują skuwkę.

—Słucham?— Uniosłem brwi ze zdziwienia.

Chłopak przewrócił tylko oczami, uniósł moją rękę trzymając na nadgarstek i nabazgrał jakieś liczby na moim przedramieniu.

— To mój numer — powiedział — w razie czego możesz zadzwonić.

— Słuchaj — zacząłem — powiem to wprost, nie lubię cię. Jesteś głośny i strasznie męczący nie sądzę, że odezwę się akurat do ciebie.

Pokiwał głową i uśmiechnął się lekko.

—Rozumiem, ale i tak zapisz go gdzieś sobie, może kiedyś ci się przyda.

Westchnąłem tylko ciężko. Dlaczego on nie mógł zdać sobie sprawy w tego, że zaczyna mnie to już męczyć? Zresztą, ostatnio wszystko mnie męczy, coraz bardziej nie mam na nic ochoty a on nie pomaga mi czerpać chociażby najmniejszej przyjemności z tego co robię. Mimo wszystko przytaknąłem.

Brendon już się nie uśmiechał ale nic więcej nie powiedział tylko odwrócił się i odszedł. Wzruszyłem ramionami i poszedłem przed siebie. Zanim wróciłem do mieszkania było już grubo po dwudziestej, musiałem po drodze zrobić drobne zakupy a poza tym, nie chciałem tak szybko wracać do pustego domu, prawdę mówiąc trochę się go bałem. Źle... nie bałem się samego mieszkania, obawiałem się samotnej atmosfery jaka w nim panuje. Zawsze było tak cicho i pusto. Kiedy zamykałem za sobą drzwi wszystko otaczała nieznośna cisza, doprowadzała mnie do szału, miałem wrażenie, że z czasem cisza stała się zbyt głośna.

1 second | RydenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz