8 - Kwiat i znicz

151 17 115
                                    

Na drugi dzień obudziłem się dosyć wcześnie. Telefon nadal leżał obok mojej głowy, wziąłem go do ręki i wszedłem w ostatnie połączenia. Od razu wyświetlił się czas trwania wczorajszej rozmowy z Brendonem. Osiem i pół godziny. Na samo wspomnienie wczorajszego wieczoru lekko się zarumieniłem. W głowie cały czas słyszałem mój złamany głos, opowiadający o wszystkim co mnie trapiło oraz proszący aby się nie rozłączał.

Nie zostawił mnie.

Nie zerwał połączenia, mimo że mógł odespać męczący tydzień postanowił mi pomóc i zostać ze mną całą noc. Na samo wspomnienie poczułem niesamowitą wdzięczność.
Można powiedzieć, że naprawdę zrobiło mi się lepiej, chyba jednak naprawdę potrzebowałem.

Dzisiaj miałem wolne, dlatego mogłem pozwolić sobie na dłuższy prysznic. Potem jednak znudziło mi się bezsensowne chodzenie po domu i zacząłem zastanawiać się co mam dzisiaj robić. Codziennie pracowałem w pocie czoła, nie byłem przyzwyczajony do wolnych dni, wtedy nigdy nie wiedziałem co mam zrobić. Zacząłem zastanawiać się nad pójściem na cmentarz... do Spencera. Wiedziałem, że w końcu ta chwila musiała nastąpić a skoro zabrałem się za niejakie rozwiązywanie moich problemów to dlaczego nie zrobić tego dzisiaj?

W drodze na cmentarz zastanawiałem się jak to przebiegnie i czy w ogóle będę miał na tyle odwagi żeby przekroczyć bramę. Zastanawiałem się jakie kwiaty zdecydowała złożyć tam jego rodzina i czy w ogóle kogoś tam spotkam, miałem nadzieję, że nie, jego rodzina pewnie mnie nienawidzi za to, że nie stawiłem się na pogrzebie. Nie potrzebowałem aby ktoś mi wmawiał, że jestem złym przyjacielem... sam to wiedziałem.
Im bliżej było mi do cmentarza tym bardziej chciałem zawrócić, miałem wrażenie, że moje serce jest z ołowiu kiedy stanąłem przed niewielką metalową bramą. Przełknąłem ślinę i wszedłem na teren cmentarza. Zaczynałem się trząść, mimo że na dworze nie było aż tak zimno, o dziwo dzisiaj nie padało, niebo było tylko zachmurzone.

Minęło sporo czasu zanim znalazłem odpowiedni nagrobek a kiedy w końcu to się stało nogi ugięły mi się w kolanach. Nagrobek nie różnił się od innych, był tylko przystrojony małymi, białymi liliami. Zacząłem szczękać zębami po przeczytaniu napisu:

Spencer James Smith
02.09.1993 - 30.10.2017

Mógł jeszcze tyle przeżyć, dlaczego ja nic nie zauważyłem? Na pewno mógłbym mu pomóc. Nogi miałem jak z waty dlatego uklęknąłem na pożółkłej trawie przez nagrobkiem. Nie sądziłem, że uderzy mnie to tak bardzo... prawie nie mogłem przez to oddychać. Trzęsącymi rękami wyciągnąłem komórkę z kieszeni ale nagle przystanąłem. Do kogo miałem napisać? Znowu do Brendona? Czy mogłem jeszcze prosić go o cokolwiek po tym co zrobił dla mnie w nocy? Nie chciałem go męczyć... jednak mimo wszystko postanowiłem napisać.

Ty
Mógłbyś po mnie przyjechać? Proszę Cię.

Brendon
Przyjechać gdzie?

Ty
Na cmentarz.

Brendon
Chryste, gdzieś Ty poszedł?

Ty
Do Spencera

Brendon
Jasne, zaraz będę, trzymaj się

Schowałem telefon patrząc pusto na kwiaty na nagrobku. Nie wyobrażałem sobie jak wróciłbym do domu w takim stanie, może od razu powinienem zadzwonić do Brendona, albo przynajmniej do Dallona, nie powinienem przychodzić tutaj sam. Już nie chciałem tam być, chciałem żeby Brendon już przyjechał i mnie stąd zabrał.

Błagam niech on już przyjedzie.

Zebrałem się w sobie i stanąłem z powrotem na nogi nadal wpatrując się w nagrobek. Wtedy dopiero odczułem jak bardzo brakuje mi Spencera, dopiero w tamtym momencie zdałem sobie sprawę, że już nigdy go nie zobaczę. Tak bardzo chciałbym coś do niego powiedzieć ale wiedziałem, że mnie nie usłyszy ani ja nigdy nie usłyszę jego. Chciałbym aby życie zaczęło się od nowa, zrobiłbym wszystko zupełnie inaczej.

Minęło dosyć sporo czasu zanim poczułem na swoim ramieniu ciepłą dłoń Brendona.
— Dlaczego przyszedłeś tu sam? — zapytał cicho po dłuższej chwili.
Wzruszyłem ramionami.

— Po prosty chciałem mieć to za sobą — odparłem.

— Mogłeś zadzwonić wcześniej, poszedłbym z tobą.

— Nie chciałem cię męczyć jeszcze bardziej.

— Nie męczysz mnie — zaprzeczył — chodź, zawiozę cię do domu.
Nic nie powiedziałem tylko kiwnąłem głową i udałem się za nim w kierunku wyjścia.
Przechodziliśmy pomiędzy kolejnymi nagrobkami a mnie to przygnębiał coraz bardziej, po chwili miałem ochotę zamknąć oczy i już nigdy nie widzieć nazwisk wszystkich ludzi, którzy już odeszli i nigdy nie wrócą. Poczułem, że przechodzi mnie dreszcz dlatego niewiele myśląc delikatnie wsunąłem swoją dłoń w dłoń Brendona. Od razu wymierzyłem sobie mentalny policzek. Co ja sobie wyobrażałem? Chciałem cofnąć rękę ale Brendon ścisnął ją i wsunął swoje palce między moje. Spuściłem szybko wzrok w obawie, że zechce odwrócić głowę i na mnie spojrzeć ale tak się nie stało, cały czas patrzył się tylko przed siebie, byłem mu za to wdzięczny.

Jego dłoń była tak niesamowicie ciepła i przyjemna w dotyku, nie chciałem jej w ogóle puszczać. I w sumie nie musiałem, przez całą drogę do domu ściskał moją dłoń, puszczał ją tylko wtedy, gdy musiał zmienić bieg. Ja przez cały czas patrzyłem tylko na rękaw jego kurtki i nasze splecione dłonie, nie śmiałem podnieść wzroku wyżej ani tym bardziej odezwać się. W samochodzie panowała cisza ale nie była ona niezręczna... była przyjemna, niemalże wpadająca w intymność... podkreślam słowo niemalże.

Kiedy stanęliśmy pod blokiem on od razu puścił moją dłoń i zwrócił wzrok w moją stronę.
— To tutaj, tak? — upewnił się.

— Raczej nie przesłałbym ci złego adresu. — Uśmiechnąłem się słabo, podnosząc wzrok.

Kategoryczny błąd.

Od razu napotkałem duże, ciemnobrązowe i ciepłe oczy wpatrujące się w moje. Chciałem spuścić wzrok i po prostu odejść ale nie mogłem, coś trzymało mnie w takiej pozycji w jakiej się znajdowałem. W tych oczach było coś niezwykłego, miałem wrażenie, że w jego tęczówkach znajduje się płynna czekolada, poczułem, że moje ciało automatycznie się rozluźnia.

Nagle oczy Brendona zamknęły się, jego rzęsy lekko muskały jego zaróżowione policzki. Zdziwiłem się dlaczego widzę to tak szczegółowo. Zobaczyłem też, że nasze nosy prawie się stykają, mój policzek owiewał jego ciepły oddech. Byłem za blisko, zdecydowanie za blisko a mimo to podobało mi się to, chciałem być bliżej.

Cholera jasna, co ja tak właściwie robię?

Głos rozsądku w końcu wziął górę, odskoczyłem od niego jak oparzony, przy okazji uderzając głową w sufit samochodu.

— Słuchaj, dzięki za podwózkę i ogólnie za całą fatygę — wypaliłem jednym tchem.

Brendon wyglądał jakby nic nie rozumiał.
— Nie ma za co. — Uśmiechnął się lekko.

Skinąłem głową i wyszedłem z samochodu. Wchodząc do bloku nawet nie obejrzałem się za siebie, byłem świadomy, że moja twarz już dawno przybrała soczysty czerwony kolor, nie chciałem żeby to zobaczył.
Moje myśli pędziły z prędkością światła kiedy czekałem na windę.

Co ja chciałem zrobić? Jestem jakiś nienormalny, czy ja przed chwilą chciałem go...

Nie dałem sobie dokończyć, nawet nie chciałem o tym myśleć. Drzwi otworzyły się powoli a ja wparowałem do środka i oparłem się o ścianę.

Matko Boska, chciałem go pocałować, chciałem pocałować innego mężczyznę.

Skrzywiłem się i westchnąłem ciężko.

Ja po prostu jestem samotny, tak? Potrzebuję towarzystwa, to desperacja.

To tłumaczenie ani trochę mnie nie przekonało, dlatego z frustracji uderzyłem w ścianę pięścią.
Nagle zdałem sobie sprawę, że nie jestem sam w windzie. Spojrzałem w bok i zobaczyłem mężczyznę ubranego w skórzany płaszcz, mieszkającego obok mnie. Przełknąłem ślinę, kiedy dotarło do mnie, że on to wszystko widział. Znowu zrobiłem się czerwony.

— Dzień dobry — odezwałem się nieśmiało.

— Spierdalaj.

Cudownie.




HHHHH I HATE THIS.

1 second | RydenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz