3 - Chyba jednak nie żyję

154 24 29
                                    

Wraz z nastaniem poranka w głowie znowu pojawiła się kolejna niepokojąca myśl:
Jak wytłumaczę Kate, że straciłem pracę?
W świetle wcześniejszych wydarzeń może się tym nie przejąć i powiedzieć, że nic się nie stało, jednak lada moment możemy zostać bez pieniędzy. Moja narzeczona nie pójdzie do pracy, przecież jest w ciąży, a ja nie znajdę nowej posady tak szybko jakbym chciał. W mojej głowie kłębiło się mnóstwo scenariuszy i każdy był raczej pesymistyczny. Nie mogłem pozbyć się ich z moich myśli, cały czas wracały jak drapieżne ptaki, które krążą nad zdychającym zwierzęciem tylko czekając aż będą mogły je rozszarpać. Leżałem właśnie przytulając do siebie drobne ciało Kate ale nawet wtedy nie mogłem całkowicie wyciszyć myśli. Z tyłu głowy cały czas dochodził cichy głosik. Szeptał i podsuwał coraz to gorsze i ciemniejsze wizje.

Naraz usłyszałem słaby głos:
— Ry, nie musisz wstawać do pracy?
Złożyłem na głowie Kate drobny pocałunek.
— Dzisiaj nie.
— Dali ci zwolnienie? — dopytywała się dalej.
Pokręciłem delikatnie głową i wziąłem głęboki wdech, obawiając się co może zaraz nastąpić.

— W tamten feralny piątek pan Way przyszedł do mojego gabinetu... — zacząłem.
Poczułem na swojej twarzy wzrok mojej narzeczonej.
— Powiedział mi, że mój przyjaciel... Spencer, spotkaliście się kilka razy, przedawkował i nie... i nie dali rady go uratować. — Na samo wspomnienie poczułem jak serce zaczyna mi mocniej bić, a w klatce piersiowej zaciska się niewidzialny węzeł, pojawił się też okropny ucisk w okolicy skroni.
— Tak strasznie mi przykro, Ryry. — Kate wyraźnie posmutniała.
Pokiwałem tylko głową. Nie chciałem rozwodzić się teraz nad kwestią Spencera, bałem się, że przyniesie to zbyt dużo bolesnych wspomnień. Wiadomość o jego śmierci strasznie mnie zabolała... ale nie chciałem tego pokazywać, nie chciałem pokazywać, że za bardzo nim się przejmowałem.

— Ry, wszystko gra?
Mrugnąłem szybko aby wybrnąć z dziwnego transu.
Pokiwałem głową i mówiłem dalej:
— Pan Way potem porozmawiał ze mną trochę i powiedział, że... najlepiej by było żebym odszedł...

Poczułem, że łamie mi się głos ale zacisnąłem tylko oczy i próbowałem powstrzymać napływające do nich łzy. Kate nie może mnie zobaczyć w takim stanie.
— Wyrzucili cię? — spytała, podnosząc się do siadu.
Przełknąłem ślinę i ponownie pokiwałem głową. Przygotowałem się na najgorsze.
— Ryan, co my teraz zrobimy? Przecież ja nie mogę pracować.
— Wiem, Kate... doskonale o tym wiem, znajdę coś na szybko a potem pomyślimy co dalej — powiedziałem siląc się na spokój.
— Szybko, czyli kiedy? Lada moment możemy zostać bez pieniędzy — westchnęła.
Przyciągnąłem ją z powrotem do siebie, przejeżdżając dłońmi po jej biodrach.
— Kate, skarbie, obiecuję, że dam sobie ze wszystkim radę... obiecuję ci, że wszystko będzie dobrze, zapewnię komfort tobie i dziecku.
Kate pokiwała głową i wtuliła się we mnie mocniej.

Chyba nie wierzę w ani jedno moje słowo.

Kilka dni później musiałem udać się na zakupy. Kate chciała wybrać się ze mną ale nie jej pozwoliłem, powtarzając jej, że nie może się przemęczać.
Kiedy wyszedłem z apartamentowca zdałem sobie z czegoś sprawę, nie mam jeszcze samochodu. Że też akurat mnie to musi spotykać. Przeklinając w myślach dziwnego sprawcę wypadku udałem się na przystanek. Na zewnątrz było niesamowicie zimno, lodowaty wiatr wciskał się między szczeliny w moich ubraniach i powodował nieprzyjemne dreszcze. Od dawna nie było tak srogiej jesieni w San Francisco. Na przystanku czekała już spora grupa ludzi, patrzyli w telefony, czytali gazety, bądź rozmawiali. Ja po prostu spoglądałem w niebo na zbierające się szare chmury.

Po dwudziestu minutach autobus wreszcie dotoczył się na miejsce, cała gromada ludzi zaczęła pchać się do środka. W głowie zakręciło mi się od różnych zapachów. Od eleganckich perfum, przez męskie antyperspiranty do okropnego zapachu potu. Znalazłem się na samym środku autobusu wciśnięty pomiędzy kobietę z ogromnym bukietem kwiatów a starszym panem pachnącym naftaliną. Nie mogłem się ruszyć, bo zaraz dotykałem kogoś w nieodpowiednie miejsce co powodowało głośne upomnienia ze strony ludzi. Czułem się okropnie.
Naraz z głębi autobusu usłyszałem słaby głos:
— Przepraszam, to pana noga? Nie wiedziałem, muszę przejść, ładny piesek, proszę pani.
Ludzie dookoła mnie zaczęli się odsuwać na boki aby przepuścić jegomościa.
Ton w jakim mówił do ludzi był mi dziwnie znajomy ale nie musiałem się długo nad tym zastanawiać, gdyż właśnie stanąłem twarzą w twarz z chłopakiem ze szpitala. Poczułem dziwne kłucie w okolicy żeber na samo wspomnienie.
Chłopak w końcu mnie zauważył pośród szarego tłumu.
Na mój widok na jego twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech.
— O... znowu się spotykamy — powiedział.
Przewróciłem oczami i wydałem z siebie głośne westchnięcie.
— Chyba się nie cieszysz — zauważył spuszczając lekko głowę.
Chciał mnie wyminąć ale dookoła było za dużo ludzi. Na jego twarzy dostrzegłem niewielki ślad rumieńca, widocznie był skrępowany całą sytuacją. Nagle autobus gwałtownie zahamował. Chłopak odruchowo złapał się mojego ramienia. Na zewnątrz dało się usłyszeć klaksony i głos kierowcy autobusu:
— Kurwa, następny...
A zaraz potem:
— Wiesz, że masz kierunki w samochodzie, chuju?
Odchrząknąłem nerwowo i znowu spojrzałem się na chłopaka i
dopiero w tamtym momencie zauważyłem jakiej jest drobnej budowy. Wydawał się nieco zbyt delikatny, prawie w ogóle nie czułem jego uścisku na ramieniu, wyglądał nawet trochę niesfornie, zwłaszcza z przydługą grzywką zachodzącą mu na czoło.
Pokręciłem głową a następnie powiedziałem:
— Słuchaj, nie wiem kim jesteś i nie chcę wiedzieć ale chyba musimy sobie coś wyjaśnić.
Podniósł na mnie wzrok, był wyraźnie zdziwiony.
— Mój ubezpieczyciel się z tobą kontaktował...
— Nie o to chodzi — przerwałem mu.
Stwierdziłem, że autobus pełen ludzi nie jest dobrym miejscem na prowadzenie takich rozmów dlatego kiedy pojazd zatrzymał się na kolejnym przystanku pociągnąłem go za sobą do wyjścia, nie zważając na inne osoby.
Kiedy wreszcie znaleźliśmy się na zewnątrz chłopak odezwał się:
— Nie mamy nic do wyjaśnienia, nie rozumiem po co mnie męczysz.
Roześmiałem się gorzko.
— Ja męczę ciebie? Słuchaj no, gnojku, wiem, że powiedziałeś mojej narzeczonej, że nie żyję i chcę wiedzieć dlaczego to zrobiłeś?
— Och, no tak, twoja narzeczona — odparł nad wyraz spokojnie.
— Zaczynasz mnie poważnie denerwować, przyczepiłeś się do mnie jak rzep do psiego ogona — powiedziałem.
— Nie przyczepiłem się do ciebie! — zaprotestował.
— Odpowiedz mi na pytanie, dlaczego powiedziałeś Kate, że nie żyję? — nalegałem.
— Myślałem, że mi nie uwierzy ale ta idiotka od razu wybuchła płaczem i wyszła jęcząc „Mój Ryry nie żyje". — Przewrócił oczami.
— Dlaczego jej to powiedziałeś? Czy ty jesteś normalny?
— Ta kobieta przyszła do szpitala, przedstawiła się jako twoja narzeczona, płakała i krzyczała, była taka zrozpaczona — zaczął.
— To chyba normalne, w końcu mam zostać jej mężem, do jasnej cholery — stwierdziłem.
— Tylko, że piętnaście minut wcześniej widziałem ją z innym facetem, ona cię oszukuje — odpowiedział.
Poczułem jakbym właśnie dostał od niego w twarz. Nie mogłem uwierzyć, że ma w ogóle czelność mówić coś takiego.
— Kłamiesz. Nie wiem co jest z tobą nie tak ale Kate nigdy by czegoś takiego nie zrobiła! — zaprotestowałem.
— Mówię co widziałem a teraz daj mi spokój, powiedziałem ci prawdę, a jeśli chcesz dalej wierzyć w kłamstwa to trudno, droga wolna. — Wzruszył ramionami.
— Nawet jeśli to prawda to dlaczego się tym przejmujesz?! Ja nawet cię nie znam, nie mam pojęcia kim jesteś, a twoje zdanie mnie nie obchodzi, zresztą, ty też mnie już nie obchodzisz, więc bądź tak dobry i zostaw mnie w spokoju — wybuchnąłem w końcu.
Chłopak nic nie powiedział tylko nadal patrzył na mnie z takim samym spokojem. Kilka ciekawskich głów odwróciło się w naszą stronę żeby zobaczyć o co chodzi. Zacząłem rozglądać się nerwowo dookoła ale on nadal stał tam niewzruszony.
Denerwował mnie ten jego spokój, ta okropna pewność siebie i przekonanie o swojej racji.
Popełniłem ten błąd i spojrzałem mu w oczy. Były niczym bursztynowa burza, miałem wrażenie, że nieco się świecą. Zdecydowanie nie był jednak tak spokojny jak mi się wydawało. Przez kilka sekund stałem i tylko wpatrywałem się w jego twarz, próbując wydobyć z sobie jakiekolwiek słowo. Byłem pewien, że kłamie ale nie potrafiłem wywnioskować dlaczego miałby to robić. Z jego twarzy mogłem wyczytać tylko jedną emocję, współczucie. To sprawiło, że moja krew zaczęła wrzeć.
— Jeśli myślisz, że potrzebuję twojej litości to się grubo mylisz. Nie wiem co z ciebie za jeden ani skąd się w ogóle wziąłeś ale wiedz, że życzę ci jak najgorzej, gardzę tobą za to co powiedziałeś — wyrzuciłem z siebie, po czym odwróciłem się i po prostu odszedłem.
W głowie mi szumiało kiedy znowu wsiadłem to autobusu, tym razem w przeciwną stronę, miałem niemalże czerwono przed oczami. Było mi gorąco, byłem w stanie usłyszeć mocne uderzenia mojego serca pomimo wszechobecnego hałasu.

Kłamał.

Przepchałem się przez tłum ludzi i wybiegłem na zewnątrz, myśląc już tylko o powrocie do domu.

Kłamał.

Nerwowo nacisnąłem kilka razy przycisk w windzie jakby od tego miała szybciej przyjechać.

Kłamał.

Wyszedłem szybkim krokiem z windy i zatrzymałem się przed drzwiami wejściowymi. Zawahałem się zanim nacisnąłem klamkę.

Ale dlaczego miałby to robić?

Wszedłem do środka. Pierwsze co zobaczyłem to dwie czarne walizki stojące w korytarzu. Potem zobaczyłem Kate krzątającą się po pokoju.
— Kate, co robisz? — zapytałem nic nie rozumiejąc.
— Wyprowadzam się — odparła.

Co?

1 second | RydenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz