Pov. Jack
Usłyszałem strzał obejrzałem się. Luna upadła na kolana, dziewczynki złapały ją i ułożyły na plecy. Spojrzałem w stronę tego co strzelił, śmiał się zadowolony ze swojego czynu. Wkurwiłem się bardzo przemieniając się w szaleńczego clowna. Z ostrzejszymi i większymi szponami niż zwykle miałem rzuciłem się na kolesia rozszarpywując go niczym dzika bestia. Po chwili pozostali ludzie ruszyli na mnie i zaczęli strzelać. Szybko się przemieszczając zabijałem jednego po drugim rozszarpywując ich marne ciała. Śmiałem się szaleńczo, czułem wtedy ulgę, ale złość nadal tkwiła we mnie. Gdy skończyłem zabijac wszystkich podbiegłem do dziewczyn. Klęknąłem przy Lunie kładąc pod głowę bluzę Jacka.
-Dobijcie tych co nie zdechli.-mruknął bezoki widząc moje zmarwienie i strach
Tak ... pierwszy raz tak się bałem. Luna jest dla mnie najważniejszą osobą w życiu. Taki sam był dla mnie Isaac. Oddałbym życie by ratować którekolwiek z nich. Dziś padło to na moją ukochaną. Wyjąłem z torby dwa pudełka i dwa klucze oraz strzykawki.
-Luna...ejj odezwij się nie zasypiaj!-krzyczałem
-J..jestem Jack...-szepnęła ledwo co kaszlącZ jej rany na boku spływała krew. Powoli umierała, widziałem w jej oczach to, czekała na śmierć a raczej była gotowa na nią. Nie mogłem do tego dopuścić. Na tą okazję miałem przygotowane od Isaaca pudełko i dwa klucze. Jeden dla mnie gdybym chciał być śmiertelny. Jednak w tej chwili musiałem zdecydować, że Luna będzie nieśmiertelna. Będzie żyć jak ja. Póki pudełko całe będzie żyła. Sięgnąłem po pudełko ze srebra wygrawerowane na pokrywce było jej imię. Zakręciłem kilka razy korbką, otworzyło się. Wyjąłem karteczkę. Musiałem wstrzyknąć jej swoją krew do tego mieszankę substancji, która sprawi, że zachowa ludzki wygląd. Wbiłem igłę w rękę i wydobyłem sporo krwi. Podniosłem jej rękę, była zimna, ulatywało z niej życie. Wstrzyknąłem po czym dodałem dugi zastrzyk z mieszanką. Sięgnąłem po klucz i na niego skropliłem jej krew naturalną, którą wcześniej pobrałem. Włożyłem klucz w otwór pudełka i przekręciłem. Trzymałem cały czas jej dłoń. Cholernie bałem się o nią. Gdy melodyjka w pudełku zaczęła sama grać, ciemny dym wydobył się i otoczył jej ciało ciemnym obłokiem. Nagle dym znikł a ona wraz z nim do pudełka. Schowałem wszystko a jej pozytywkę trzymałem w rękach.
-Pora wracać...-mruknąłem
Pozostali przytaknęli. Bracia byłi lekko poturbowani, Jack nabawił się paru podarć na ubraniu, natomiast dziewczynki były już bezpieczne. Ruszyliśmy wszyscy do rezydencji, miałem nadzieję, że Luna przeżyła to wszystko. Isaac tłumczył, że powinno zadziałać. Jednak pewności nie miałem. Była jeszcze chwilę temu w połowie martwa.
Szedłem szybszym krokiem niż pozostali. Gdy dotarłem do rezydencji udałem się do swojego pokoju. Postawiłem pozytywkę na parapecie. Wziąłem głęboki wdech i pokręciłem kilka razy korbką. Nic... próbowałem kilka razy i nic...
-Długo zajmie jej zregenerowanie ciała, szczególnie po przemianie.-odpowiedział Slender stojący za mną
-Wiem o tym... ale martwię się o nią bardzo.-coś mokrego spłynęło mi po poliku
-Dawno nie płakałeś...
-Zostaw mnie! Wyjdź stąd nie chcę z nikim rozmawiać!-warknąłem wypędzając go za drzwiPowróciłem do siedzenia lrzy pozytywce. Grała delikatna i spomojna melodyjka. Kolejne łzy spływały mi po twarzy. Tak mijały godziny gdy tak siedziałem.
Nagle ktoś zapukał do drzwi.
-Nie chcę z nikim rozmawiać czy to takie kurwa trudne do zrozumienia?!-warknąłem otwierając drzwi, widzac przed sobą Emily trochę głupio mi się zrobiło
-Rozumiem twoją złość wujku Jack... Luna wróci do nas gdy najmniej będziesz się tego spodziewać. Odpocznij... posiedzę przy niej.
-Wejdź...Przy tej dziewczynie zawsze czułem się inaczej. Zawsze jak mówiła coś to można było jej zaufać. Teraz kiedy byłem w totalnej rozsypce ona sprawiała zawsze ten promyk nadziei.
-Za kilka dni wyjdzie... bądź dobrej myśli wujku.-dotknęła pozytywki-Będzie dobrze. Zbudzi się gdy najmniej będziesz się spodziewał.
******
Od DevidianneZa chwilę pojawi się epilog i notka specjalna ^^