Rozdział 4

3.8K 360 70
                                    

Do zamku dojechali dwanaście godzin później. Lance był wykończony po tak długim czasie spędzonym w karecie. Potrzebował także oddalić się za potrzebą i kąpieli, ponieważ czuł się niesamowicie brudny. Nie pomagały plamy krwi na jego szacie po opatrzeniu nieznajomego, pięknego mężczyzny.

Gdy tylko kareta się zatrzymała, Lance nie czekał, aż ktoś otworzy dla niego drzwi. Wyszedł sam, prawie uderzając sługę, który chciał mu pomóc. Zaraz zaczął przepraszać. Sługa spuścił głowę i sam zaczął przepraszać, że nie był wystarczająco szybki.

- Odejdź, nieudaczniku - warknął jeden z rycerzy na niewinnego sługę.

- To ty odejdź - książę Altei zmarszczył brwi, patrząc nieprzychylnie na rycerza. Zwrócił się do przerażonego służebnego. - Nie martw się, to była moja wina. Zbytnio się pośpieszyłem.

- Lance, ile można na ciebie czekać? - warknął Lotor, zbliżając się. - Moi rodzice już czekają, a ty urządzasz sobie rozmowy z służącym? Udasz się teraz do lochów na dwadzieścia cztery godziny - zwrócił się do mężczyzny, który był już na skraju łez.  - Wiesz co tam cię czeka. Może to nauczy cię, gdzie jest twoje miejce.

- To nie będzie potrzebne! - zareagował Lance, jednak jego głos się nie liczył. Został zignorowany przez księcia Galry, który posłał mu tylko mordercze spojrzenie. - Jeśli będziesz zbyt miły dla służby, oni zaczną się obijać i to wykorzystywać. Pachołki muszą znać swoje miejsce - stwierdził, wystawiając swoje ramię. Brunet, choć niechętnie, złapał je i dał się poprowadzić do pałacu.

- W Altei jesteśmy mili dla służby. Nie stosujemy kar i nie musimy się obawiać żadnych zdrad - fuknął. - Zawsze panuje przyjazna atmosfera. A służący i poddani są traktowani dobrze.

- Może dlatego twój ojciec prawie przegrał wojnę - mruknął Lotor, prowadząc go przez drzwi, które otworzył im lokaj. Lance w podzięce kiwnął mu głową, jednak służący miał swoją spuszczoną w dół. Brunet postanowił zignorować obrazę białowłosego księcia, nie chcąc żadnych sporów już pierwszego dnia jego długiego pobytu w Galrze. Choć było to niezmiernie trudne.

Lotor poprowadził go do sali tronowej, gdzie czekali na nich król Zarkon i królowa Haggar. Tworzyli dziwną parę.

Król był już w podeszłym wieku. Na głowie miał już siwiejące włosy. Jego twarz zdobił ostry wyraz. Lance poczuł nieprzyjemne dreszcze, gdy jasne, żółte oczy przeszyły go na wskroś. Przez okrywające go szaty, nie był w stanie stwierdzić jakiej był budowy, jednak brunet słyszał wystarczająco, aby wiedzieć, że był to mężczyzna pełny krzepy.

Królowa Haggar wyglądała za to tak drobnie przy nim. Miała srebrzyste włosy, przepasane siwymi kosmykami. Jej twarz także miała ostry wyraz, jednak, pomimo oznak starzenia się, jej piękno przebijało się delikatnie. Jej budowa była drobna, tak niepasująca do mężczyzny obok niej, jednak coś sprawiało, iż wyglądali na stworzonych dla siebie.

Wyglądali potężnie, siedząc razem na ogromnych tronach. W wielkiej, bogatej sali, otoczeni przez liczną służbę i rycerzy.

Lance został poprowadzony tuż przed nich. Oboje spoglądali na niego z słabo ukrywaną pogardą. Lotor uklęknął na kolano oddając im cześć. Lance odmówił uklęknięcia, ukłonił się tylko.

- W Altei wysoko urodzonych najwyraźniej nie uczą już manier - skomentowała królowa.

- Znam swoją wartość, pani. Nie zamierzam przed nikim uklęknąć. Wychowano mnie na władcę, przed którym inni będą klękać, nigdy na odwrót - odpowiedział, prostując plecy i unosząc podbródek w geście wyższości. Wymyślił to, jednak był dumny, że nie dał się ugiąć. Wychowano go, że wszyscy są równi, więc dla niego takie zachowanie, jakie przedstawił Lotor, było uwłaszczające.

✔ Water To My Fire || Klance ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz