Rozdział 12

2.6K 318 78
                                    

Dni mijały, a Lance odnajdywał się coraz bardziej. Dostawał więcej obowiązków, dzieci zaczynały sobie lepiej radzić z ich mocami, a Shiro zdawał się dać brunetowi spokój.

Nadal myślał nad tym co przeczytał w liście od Allury. Oraz czy nie powiedzieć komuś o negocjacjach jego ojca z Zarkonem.

Powstrzymywała go jedynie myśl, że jest już wystarczająco dużo problemów.

Pidge zwierzyła mu się, że Shiro odkrył prawdopodobne miejsce pobytu jej brata. Od tego momentu Lance widywał dziewczynę tylko podczas lekcji, posiłków oraz wieczorami tuż przed snem. Był w stanie ją zrozumieć, dawno nie była tak blisko odnalezienia brata.

Hunk był zajęty pomaganiem Pidge i Shiro oraz przy rzemiośle. Lance nie chciał mu przeszkadzać, wiedząc, że zawsze blisko był Shiro.

Był jeszcze Keith, jednak on wyjechał pomóc drugiemu obozowi na następny dzień po ich krótkiej rozmowie nad rzeką. Od tamtej pory nie wrócił, przez co książę zaczął się martwić.

Brunet czuł się samotny, jednak nie dawał tego po sobie poznać, nie chcąc sprawiać problemów. Uważał, że ta cała sytuacja jest jego winą.

Nawet Alex znalazł sobie przyjaciół oraz dostawał własne zadania.

Lance westchnął, podnosząc kolejną gałąź. Włożył ją do szmatki, w której był już spory stosik. Ułożył ją wygodniej w ramionach i ruszył dalej.

Został wysłany po opał, co wcale mu się nie podobało. Nie lubił być sam w głębi lasu, daleko od obozu. Nie czuł się bezpiecznie i czuł dziwne spojrzenia, pomimo, że był sam.

Wzdrygnął się, gdy poczuł dreszcz przechodzący przez jego ciało. Obejrzał się za siebie, jednak nikogo tam nie było.

- Spokojnie, Lance. Nikogo tu nie ma. Uzbieraj jeszcze kilka gałązek i możesz wracać - wymamrotał do siebie. Odwrócił się i usłyszał chichot. Wtedy ujrzał dziewczynę stojącą za drzewem. - Halo? Kim jesteś? - zawołał, mocniej ściskając gałęzie w ramionach.

Dziewczyna wyszła z ukrycia, podchodząc wolnym krokiem. Jej włosy były krótkie, szpiczaste i zielone, jak świeża trawa. Jej skóra także miała zielonkawy odcień, jednak wyblakły. Jej brązowe oczy były złośliwie przymróżone. Usta sine i wykrzywione w uśmieszku. Była wysoka, smukła, bosa i okryta tylko w przepaskę z liści na biodrach. Gdy szła, dumnie prezentowała nagie piersi.

Nimfa. Lance przełknął ślinę.

- Witaj - pomimo drapieżnego wyglądu, jej głos był delikatny.

- W-witaj - Lance zająknął się, przypominając sobie wszystkie lekcje.

Pamiętaj o ukazaniu szacunku! Nie zdenerwuj jej! Przypomniał sobie.

- Zdajesz sobie sprawę, że wszedłeś na nasz teren, prawda? - zapytała, okrążając bruneta.

- Wybacz, nie miałem pojęcia. Pozwól mi odejść, a już nigdy tu nie wrócę - przyrzekł, gdy zatrzymała się tuż przed nim.

- I mam pozwolić odebrać sobie i moim siostrom zabawę? - zaśmiała się. - Czuję twoją krew. Płynie szybko. I jest bogatsza niż tej reszty. Jesteś wysoko urodzony.

Lance ponownie przełknął ślinę, robiąc krok w tył, jednak poczuł kolejne sylwetki za sobą. Odwrócił się gwałtownie.

Za nim stały kolejne dwie nimfy. Jedna miała ogniste, długie włosy, zieloną cerę i szerokie, szmaragdowe oczy. Druga miała prawie białe włosy do ramion, czerwone oczy oraz, tak jak siostry zieloną cerę.

✔ Water To My Fire || Klance ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz