1. Śnieg

2.4K 110 23
                                    

Śnieg białą kurtyną opadał na świat. Cicho pokrywał ziemię, gałęzie drzew, budynki, nawet gwiazdy. Mimo to noc była niemalże równie jasna jak dzień. Żółtawe światło latarni odbijało się i rozpraszało w setkach lodowych lusterek, sprawiając że ciepła poświata otulała całą ulicę. Biała kołdra przykryła miasto, zacierając jego zarysy, krawężniki oraz dziury w jezdni.

Był luty, około godziny 18. Droga była pusta, ponieważ nagła śnieżyca wygnała ludzi do domów. Wracałam z dodatkowego angielskiego w tej magicznej atmosferze. Przynajmniej z boku magicznej. Na szczęście śnieg na chodniku został uklepany stopami wcześniejszych przechodniów. Gdyby nie to, na pewno siedziałabym od dawna zakopana w jakiejś zaspie. Ciężkie płatki przyklejały się do mojego kaptura głęboko wsadzonego na głowę, dużej torby, ramion i nóg. „Gratuluję! Założenie spódnicy to świetny plan! Brawo!" rzuciłam sarkastyczną uwagę pod własnym adresem. Tą część miasta znałam na wylot, więc nawet w tak złych warunkach pogodowych wiedziałam gdzie jestem. „Dobrze. Teraz tylko jeszcze w prawo, potem w lewo i będę w domu". Nogi automatycznie poniosły mnie w głąb cichej, wąskiej ulicy.

Nagły powiew wiatru wzniósł w powietrze całe zaspy śniegu. Podniosły się jak wzburzone fale by po chwili runąć na mnie. Instynktownie skuliłam się i zakryłam rękoma, czekając na nieuchronne zderzenie. Poczułam miękkie uderzenie. Najpierw w klatkę piersiową, potem brzuch i głowę, na końcu nogi. Niepewnie uchyliłam powieki. Przede mną w całej swej okazałości rozpościerały się egipskie ciemności. Nie widziałam absolutnie nic. Zdenerwowana otrzepała się ze śniegu i zaczęłam po omacku szukać telefonu. „Pewnie ta wichura zerwała jakieś kable". Mdłe światło latarki nie przyniosło mi jednak otuchy. „Gdzie ja jestem?" Patrzyłam na nieco niezwykły krajobraz wąziutkiej uliczki z obu stron zabudowanej dziwnymi, niskimi domkami. Śnieg przestał tak mocno sypać. Po chwili drogę oświetliło ciche, spokojne oblicze księżyca. Chmury leniwie ciągnęły po ciemnym, nocnym niebie, co jakiś czas zasłaniając ciało niebieskie puchatą koronką. „ Źle poszłaś idiotko! Przez tą zamieć zupełnie straciłaś orientację!" W takiej sytuacji, jak każdy szanujący się młody człowiek XXIw., odpaliłam Google Maps. Brak zasięgu. „Cudnie...". „No trudno. Trzeba to zrobić za pomocą łopatologii. Skoro przyszłam z tamtąd to po prostu się wrócę i vuala. Proste i logiczne".

Łatwiej pomyśleć niż zrobić. Przeszłam kawałek i znalazłam się na skrzyżowaniu. Zerknęłam w prawo. Zerknęłam w lewo. Potem znowu w prawo. „CO?! Gdzie ja jestem do cholery?!" Google Maps uparcie milczało. Wydawało mi się nawet, że złośliwie uśmiechało się pod nosem.
- Jak wrócę do domu, to się policzymy - zagroziłam Bogu ducha winnemu iPhonowi. Po szybkich oględzinach stwierdziłam że bardziej podoba mi się droga po lewo.

Po ok. 15-minutowym spacerku wciąż nie wiedziałam gdzie jestem. Za to z bocznej uliczki wyszła para mężczyzn! Oboje ubrani byli w koszule, które wyglądały jak szlafroki wpuszczone w niezwykle szerokie spodnie w zgaszonych barwach. Jeden z nich niósł latarnię na czymś co przypominało wędkę. Mój mózg zawiesił się na chwilę, kontemplując ten uroczy obrazek. „Waaaaait... Barburka? Roraty? Nie mieli latarki? Zresztą nieważne. Może wiedzą gdzie jestem." Poczekałem chwilę aż do mnie podejdą.

-Dobry wieczór. Czy wiedzą może panowie jak dostanę się na ulicę Mickiewicza?

Oboje zamarli i patrzyli na mnie oczami wielkimi jak spodki. Jeden z nich bardzo dokładnie mnie zlustrował. Jego wzrok zatrzymał się na mojej krótkiej spódniczce wystającej spod kurtki. „No dobra... W takich chwilach powinno się zwiewać". Jednakże nadzieja na powrót do ciepłego domku przytrzymała mnie w miejscu.

- Do you know how can I get to Mickiewicz Street? - „Po tych wszystkich latach jednak umiem coś powiedzieć" uśmiechnęłam się w duchu. Para niestety nie podzielała mojego entuzjazmu. Pewnie podobnie patrzyliby na ufoludka. „Hmmmmm... To może niemiecki?"

Błekitni samurajowie Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz