Trup z Le Marais (nie clickbait!)

442 47 7
                                    

Mówi się, że żołnierz jest najbardziej bezbronny w trzech sytuacjach: kiedy je, śpi i korzysta z toalety. Więc uwaga. Z mojej wieloletniej ekspertyzy wynika, że pierwszy jest absolutnie prawdziwy! Weźmy na ten przykład sytuację sprzed 10 minut. Gdy tylko przerzuciłam uwagę wciąż działających 5% neuronów na śniadanioobiad, mój ukochany zwiał i tyle go widzieli! „Jak śmiał?!" jest moim pytaniem. Jak mógł mnie o tym z łaski swojej nie powiadomić? Czy on nie widzi płomienia mojej wiecznej miłości?
My inner self: Lala, przystopuj... Bo zaczynam się ciebie bać...
My second inner self: Ja też...
Another z self: Trudno się nie zgodzić.
„Cichać głosy w głowie! Muszę się skupić!"
Teraz wszystkiego moje myśli i instynkty musiały się nakierować na jeden konkretny cel. Chyba sami wiecie jaki.
„Ej, ej, ej, ej... Ej! Ej, ej! Czy Nagisa nie mówiła czegoś o tym, że jego warsztat jest nad rzeką kilka ulic stąd?"
Hehe. Stalker mode on. Szybciutko dokończyłam jedzonko i nawet się nie żegnając, rzuciłam pieniądze na blat i wybiegłam. Potem jej wszystko wytłumaczę. Zrozumie. Raczej. No cóż idiotkę z siebie i tak przed nią zrobiłam, więc zbyt dużej ujmie na godności nie powinno być.
Inner self: Laska... Przecież ty już nie masz godności...
Hmmmm... Racja! Więc co ja się w ogóle przejmuję?
Na ulicy poprawiłam wyrywającego się kocura pod pachą oraz spadający kapelusz na głowie.

- Trashy! Błagam cię! Chociaż raz współpracuj!
W odpowiedzi wbił mi pazury w kimono. Szczęście, że było grubę i stanowiło dobrą warstwę ochronną.
- Uspokój się, bo oddam cię jakiemuś Chińczykowi do kuchni. - wyszeptałam do zwierzęcia, czując na sobie podejrzany wzrok kilku przechodniów.
Futrzak wytrzeszczył w szoku ślepia, miałknął żałośnie i rzeczywiście przestał się wiercić.
Skoro tutaj już i tak wzięli mnie za wariatkę przez gadanie do pupila, trzeba się przenieść gdzieś, gdzie jeszcze nie mam spalonej reputacji.
Raźnym krokiem ruszyłam przed siebie, porzucając restaurację oraz wciąż lekko zszokowane moim zachowaniem dzieciaki za plecami. Wlazłam w labirynt wąskich, zaniedbanych alejek. Nie widziałam na nich żadnych ludzi. Od czasu do czasu wydawało mi się, że kątem oka dostrzegam czyjś cień, bądź iż coś plącze mi się pod nogami. Poczyniłem pewną obserwację. Tak jak w Europie, tutaj też biedota skupiała się w zapyziałej i podmokłej dzielnicy nad rzeką.
Przeszłam jeszcze kawałek uliczką, totalnie nie mając pojęcia gdzie się znajduję. „Może powinnam przy wejściu zaczepić nitkę jak w micie o Ariadnie?". W momencie, gdy o tym pomyślałam usłyszałam ciche, pojedyńcze uderzenie dzwonka. Odwróciłam się w stronę odgłosu.
Na granicy wejścia do jednej z jeszcze mniejszych i bardziej obskurnych alejek w głębokim cieniu stała postać, częściowo zwrócona do mnie plecami, a częściowo stojąca bokiem. Dziewczę było raczej niskie, z prostymi, sztywnymi, kruczoczarnymi włosami ściętymi do ramion oraz ciężką grzywką, która zasłaniała jej oczy. Ubrana w białe kimono w niebieskie i błękitne wzorki z ostroczerwonym obi oraz żółtymi dodatkami, wydawała się emanować leciuteńką poświatą. W ręku trzymała błyszczącą miseczkę z mosiądzu i pałeczkę, którą ponownie uderzyła, wydobywając z niej czysty, wysoki, wibrujący dźwięk. Wydawała się tak bardzo nie pasująca do tej speluny, ża aż zaczęłam się zastanawiać, czy aby napewno Nagisa nie dosypała mi czegoś do posiłku.  Tylko jaki by miała w tym interes? Moje galopujące myśli napędzane teoriami spiskowymi i sprawami kryminalnymi doszły do tylko jednego logicznego wniosku. Mianowicie: NAGISA JEST TAK NAPRAWDĘ BOSSEM YAKUZY!
Już sobie ją wyobrażałam w jakimś ciemnym, zadymionym pokoju, siedzącą na dużym, drewnianym tronie oraz palącą fajkę, w krwistoczerwonym stroju, odsłaniającym jedno ramię pokryte barwnymi tatuażami i pierdyliardem szpilek z frędzelkami we włosach, podczas gdy jej podwładni stali na baczność pod ścianami, ale niestety przerwało mi trzecie uderzenie dziewczyny w miseczkę, przywołując jako tako do rzeczywistości. Popatrzyłam oszołomiona na osóbkę.
- Gitara, siema, cześć. O co ci chodzi, dziewczynko? - zapytałam zbita z tropu.
Wargi postaci wykrzywiły się w przypominającym uśmiech grymasie, ruszyła przed siebie prosto w serce labiryntu.
Jeśli horrory mnie czegoś nauczyły to to, że nie powinnam łazić po podejrzanych miejscach za podejrzanymi osobami. Ale cała masa filmów akcji i detektywistycznych twierdzi inaczej...
Więc ten... Wygląda na to, że znajdą jutro moje zimne, poćwiartowane zwłoki...
Oczywiście pobiegłam za dzierlatką żwawo, jak Pan Bóg przykazał, kompletnie zapominając, że nie jestem policjantem i nie posiadam spluwy. W sumie żadnej innej broni również nie.
Proszę mi pogratulować wspaniałych wyborów życiowych.
Gdy wbiegłam na wilgotną oraz pokrytą całym przekrojem przez wielkości i kształty kałuż alejkę, zauważyłam, że moja przewodniczka już skręca w kolejną, nawet się za mną nie oglądając. „Czyli chcesz żebym za tobą szła czy nie? Bo dostaję mieszane sygnały.". Nie sądziłam, że kiedykolwiek poczuję się jak pijany facet próbujący flirtować z równie schlaną laską w barze. Ale i tak ruszyłam z kopyta. Podążałam coraz to węższymi i ciemniejszymi uliczkami, aż w końcu dotarłam do niewielkiego placyku wtulonego między trzy wysokie budynki oraz stertę śmieci. Był on skryty w cieniu drewnianych ścian, maleńki, osaczony. Wiodły z niego cztery ścieżki, każda w innym kierunku. Na środku, wśród nieśmiało wyglądających spod błota pierwszych źdźbeł trawy rosło liche drzewko o cienkich, nagich gałązkach, szarawej korze oraz nabrzmiałych pąkach. W spokojnych taflach kałuż przeglądały się białe, kędzierzawe obłoki, ciągnące po bladym niebie. Wydawało się, że w tym miejscu łypało na każdego oko niebios, odnajdując niewielką dziurę wśród ciasnej, nadrzecznej zabudowy dzielnicy dla biedoty. Rozejrzałam się za dziwną dziewczyną, która mnie tu przywiodła. Lecz ślad po niej zaginął. Zamiast na tajemniczą osóbkę mój wzrok padł na mężczyznę w średnim wieku, w pobrudzonym ubraniu, opartego niedbale o jakieś schody i korzystającego z uroków drzemki. Nie mając nic lepszego do roboty, dysząc, podeszłam do niego. Jego ciało było ułożone w dość kreatywnej pozycji. Takiej do której jest zdolna jedynie osoba mocno wstawiona, gdyż zapomina o roli jaką pełnią stawy czy ścięgna w jej organizmie i składa się na trzy części jak nowy typ superpraktycznego mebla z Ikei.
- Proszę pana? - potrząsnęła niepewnie jego ramieniem. - Proszę pana?
Nie odpowiedział. Zero jakiejkolwiek reakcji. No nul.
- Przepraszam, czy słyszy mnie pan? - szarpnęłam mocniej.
„A więc do tego typu sytuacji miał mnie przygotować EDB? Jak to szło?" zamyśliłam się swoim małym, niedźwiedzim rozumkiem. „A tak! Już wiem!

Błekitni samurajowie Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz