Choroba

761 65 4
                                    

Co prawda plan nosił w sobie znamiona mojego geniuszu, jednakże przeoczyłam niewielki, acz istotny szczegół.
Istnieje taka złota zasada w życiu, a brzmi ona: „Za głupotę się płaci". Swoją drogą całkiem uniwersalna ta mądrość ludowa.
Tak więc teraz regulując rachunek u życia leżałam z gorączką w łóżku.
Ale po kolei.
Na strajku głodowym wytrzymałam trzy dni. W międzyczasie oczywiście chodziłam leczyć i dokarmiać nieszczęsnego żołnierza. Mój bark odzyskał też jaką taką sprawność, więc zaczęłam przychodzić do gabinetu Sannana na praktyki. No i bęc! Przeziębiłam się. Normalnie choróbsko pewnie by mnie nie tknęło, ale przez głodówkę nieco osłabłam. Do kontynuowania postu zachęcił mnie komentarz Hijikaty, który na wieść o moim niejedzeniu stwierdził: „I bardzo dobrze. Może trochę schudnie.". Urażona do żywego, postanowiłam kontynuować dietę aż mnie ładnie za to przeprosi.
Biorąc pod uwagę, że to już drugi dzień mojego leżakowania, nie miałam nic w ustach od pięciu dni. Nic oprócz wody oczywiście. No i okazjonalnie ziółek od medyka, który przyjął sobie za cel na ten tydzień uleczyć mnie. Zdarzało się że podstępnie próbował wcisnąć we mnie owsiankę czy coś równie pożywnego, gdy byłam w stanie półprzytomnym z powodu wysokiej temperatury. Lecz nie martwcie się. Nie złamał mego żelaznego oporu, a jego zamiary spełzły na niczym. 

Tak więc wracając do wątku głównego. Było piękne słoneczne popołudnie, chmurki latały, ptaszki ćwierkały czy co tam sobie one robiły, a ja po prostu umierałam zawinięta w haori i dwie kołdry. Tak było mi za gorąco, ale Sannan twierdził że muszę „wypocić" chorobę. Może to byłby nawet dobry pomysł, gdyby nie fakt, że teraz spokojnie mogłabym założyć swój własny basen olimpijski. Wychyliłam głowę spod kołdry po haust powietrza. Moimi przytępionymi zmysłami wyłapałam informacje, że chyba ktoś zmierza w kierunku mojego pokoju. Lekko zamglonym wzrokiem spojrzałam na drzwi wyczekująco, spodziewając się Sannana lub któregoś z członków mojej ekipy „pomocy humanitarnej dla żołnierza". Jakież było moje zdziwienie, gdy w wejściu stanął Hijikata z marsową miną trzymając tacę pełną jedzenia. Mimo zapchanego nosa wyraźnie czułam zapach potraw. A może tylko mózg z głodu płatał mi figle. Jakimś cudem opanowałam ślinotok i ostentacyjnie obróciłam się na drugi bok. Usłyszałam jak siada obok posłania i odkłada tacę na podłogę. Nie spodziewałam się tego co nastąpiło za chwilę. To był atak z zaskoczenia, ok?

Mężczyzna nagle złapał mnie za szczękę i siłą odwrócił w swoją stronę. Niemrawo wierzgnęłam kończynami unieruchomionymi przez zwoje kołder. Po czym władował mi do ust łyżkę pełną ryżu. Rozkaszlałam się gdy ziarenka zamiast do przełyku wpadły do tchawicy, no i delikatnie mówiąc wyplułam wszystko na podłogę.  To był zbyt duży wysiłek dla mojego i tak wykończonego ciała, które postanowiło że czas na obowiązkową drzemkę. Albo może podświadomie chciałam się odciąć od niezbyt chwalebnego czynu oplucia vicedowódcy Shinsengumi.

*****

Było ciemno, ciepło, ale nie za gorąco i wygodnie. Oprócz jednego szczególiku, który niszczył całą tą Idyllę. Irytującego dotyku na moim policzku. Uchyliłam powieki. Czyiś palec cały czas dźgał moją twarz. Uniosłam wzrok. I teraz proszę skupcie się i wyobraźcie sobie jak to wyglądało z boku.
Więc ma szlachetna osoba leżała przykryta tylko jedną kołdrą, z kompresem na czole w pozie półleżącej, a teraz najważniejsze podtrzymywanej przez Hijikatę. A konkretnie leżałam z głową na jego kolanach. Uniosłam jedną brew kontemplując nasze ułożenie, które wskazywało na to, że mieliśmy zostać głównymi bohaterami na płótnie jakiegoś romantycznego artysty. Cały urok tego wydarzenia zrujnował, a jakżeby inaczej mężczyzna.
- Ośliniłaś mnie - oznajmił.
- Na zdrowie - mruknęłam, mając nadzieję na jeszcze odrobinę snu - Naprawdę bardzo czuła i troskliwa z ciebie pielęgniarka - ironizowałam wciąż mając w pamięci jego próbę nakarmienia mnie.
- Sannan tak nie myśli i stwierdził, że za karę za dręczenie jego pacjentki, mam cię teraz tak trzymać byś się przypadkiem własnym jęzorem nie zadławiła - odparł z mściwym uśmieszkiem.
- Bez przesady. To nie kara. Smutno by ci było beze mnie. Nikt nie prowadziłby z tobą inteligentnych dyskusji, ani by ci w twarz nie dawał. Życie byłoby nudne - przeciągnęłam się lekko wciąż leżąc na jego podołku. Następnie usiadłam i oparłam się plecami o tors samuraja.
- Nie za wygodnie ci?
- Nieeee... wspaniały z ciebie fotel.
Samuraj nagle wbił swoją wystającą brodę w moją czaszkę.
- Ałaaaa! - zaczęłam się wyrywać, więc przytrzymał mnie zgniatając w ciasnym uścisku.
- Myślałaś że możesz na mnie bezkarnie pluć i dawać z liścia? Niedoczekanie! - i zwiększył nacisk.
- Przestań bo mi mózg uszkodzisz!
- Jesteś pewna że jest co?
- Tak! Jestem pewna!
- Nawet jeśli, nie będzie to zbyt dużym problemem, idiotko.
- „Mario", jeśli łaska.
Mimo to nie odpuszczał.
- Przepraszam! Przepraszam! To było niechcący! - Popatrzył na mnie unosząc jedną brew - Przynajmniej jedno.
Nagle wstał przez co rąbnęłam na podłogę.
Spojrzałam na niego z wyrzutem.
- No naprawdę. Chorą i cierpiącą tak traktować.
- Niechcący. - odparł wyraźnie zadowolony z siebie.
Z cierpiętniczym jękiem usiadłam.
- Mógłbyś mnie nie nazywać idiotką? Byłabym bardzo wdzięczna.
- Nazywam cię tak jak wskazuje na to twoje zachowanie. - ponownie usiadł po prawej stronie posłania. - Doprowadzanie się na własne życzenie do takiego stanu, wskazuje na twoją skrajną głupotę.
- To nie głupota. - odparłam poważnie.
- Co w takim razie?
- Poświęcenie. Może nikt cię nie powiadomił, ale od początku chodziło o to byś zmniejszył karę tamtego żołnierza. - wytrzeszczył na mnie oczy.
- Wybacz, nie rozumiem.
- Emmmmm.... Chodziło mniej więcej o to, że zmartwisz się tym, że nie jem i zastanowisz się nad karą tego mężczyzny... - tłumaczyłam gestykulując.
- Głuuuuupiaaaa... - dał mi pstryczka w nos. - Martwiłem się twoją głodówką, ale w życiu bym nie pomyślał, że o to chodzi. Jak chcesz coś osiągnąć musisz mówić otwarcie. Tutaj mało kto tak się „poświęca".
- Aha. Szkoda, że mi wcześniej nie powiedziałeś. Albo w ogóle ktokolwiek.
- Może też uznali, że przydałaby ci się dieta?
- Ty!! Ty! Ty.... Ty frędzlu!!! *
- Co?
- No frędzlu!!!
Obrażona odwróciłam się od osłupiałego samuraja.
- Jeśli poprawi ci to humor to uwolniłem tego mężczyznę pierwszego dnia twojej choroby - rzucił od niechcenia.
- Naprawdę?! - zerwałam się natychmiast, zapominając o wcześniejszej złości. - Naprawdę? Naprawdę? Naprawdę? - powtarzałam jak katarynka. Albo kretynka. Można stosować zamiennie.
- Uspokój się. - odparł samuraj - Jest teraz w gabinecie Sannana i się leczy.... Ekhem.... Znaczy jest leczony
- Jeeeeeeeej!!! Jednak masz serce! - wyrzuciłam ramiona w górę. - Idę się z nim zobaczyć. - i zaczęłam gramolić się spod kołdry.
Jednak po chwili się zmęczyłam. - Pomożesz? - wyciągnęłam rękę do Hijikaty.
Wywracając oczami pociągnął mnie do góry. Wciągnęłam haori i zadowolona skierowałam się w stronę wyjścia.
- Mary-kun - odwróciłam się tylko po to by na mojej twarzy wylądował zmiętolony gruby, wełniany koc.
- Ejjjj! - prychnęłam plując „sierścią" z włochatego materiału.
- Załóż to. Na dworze jest naprawdę zimno - i wyszedł.

*****

Nasz widok musiał być naprawdę interesujący. Wysoki, smukły samuraj, którego okrywało ciemnofioletowe kimono idący pewnym, godnym krokiem i sunąca obok niego kulka złożona z puchatej płachty i zawiniętej w środku mnie, która na zmianę przyspieszała to słaniała się ze zmęczenia, ganiona spojrzeniami opiekuna. Nic dziwnego że przyciągaliśmy do siebie uwagę jak magnes. Członkowie Shinsengumi przechodzili obok nas albo wyraźnie zdziwieni albo ledwo tłumiąc rozbawienie. Zauważyłam jak na czole vicedowódcy nabrzmiała żyła, wskazująca na ledwo ukrywaną wściekłość. Była to sytuacja niesamowicie satysfakcjonująca. I jednocześnie równie przerażająca.

W końcu dotarliśmy do gabinetu. Mój niecodzienny wygląd nie zdziwił Sannana. A nawet jeśli, to lekarz bardzo dobrze to ukrywał.
- Oooo! Mary-chan! Co ty tutaj robisz?
- Przyszłam zobaczyć się z rannym żołnierzem - wymamrotałam spod warstw koca.
- Co? - nachylił się.
- Przyszłam zobaczyć się z rannym żołnierzem - powtórzyłam głośniej.
- Aaaaaaaaa... Sho! - obrócił się do wnętrza gabinetu i przepuścił mnie dalej. - Sho, masz gościa.
W odległym zakamarku pomieszczenia odgrodzonym niewielkim parawanem zapewniającym jaką taką prywatność, leżał futon a na nim ranny żołnierz na brzuchu. Podeszłam tam szybko, przy okazji wyplątują się z nadprogramowego okrycia. Usiadłam przy posłaniu tak by mężczyzna mógł mnie widzieć.
Jego plecy były teraz starannie opatrzone i zabandażowane.
- Dzień dobry, panienko - wychrypiał uradowany moim widokiem.
- Dzień dobry....
- Sho. Wszyscy mi tak mówią.
- Sho. Dzień dobry, Sho. - powtórzyłam z uśmiechem. - Mów mi Mary jak chcesz. Jak się czujesz?
- Bardzo dobrze. Co prawda wciąż poruszanie się sprawia mi kłopot, ale za niedługo pewnie wyzdrowieję.
- Cieszę się.
- To wszystko panie... twoja zasługa,          Mary-sama. Gdyby nie twoje wstawiennictwo pewnie bym już nie żył.
- Bez przesady. Nic takiego nie zrobiłam. - machnęłam ręką. Żołnierz zacisnął palce na mojej drugiej dłoni.
- Nieprawda. Nigdy tego nie zapomnę.
Coś załaskotało mnie w gardle i zaczęłam gwałtownie kasłać.
- Mary-sama! - mężczyzna zerwał się z futonu na tyle na ile pozwalały mu obrażenia.
- Nic mi nie jest. Leż dalej. - wciąż kaszlałam. 
Podbiegł do mnie Sannan.
- Mary-chan, chodź. Musisz wziąć leki. - wstałam opierając się na medyku.
- Pa pa, Sho. Jeszcze kiedyś cię odwiedzę. - pomachałam rannemu, kierując się w stronę regałów z lekami.
Lekarz z poważną miną przygotowywał dla mnie jakiś napar, podczas gdy ja z jego polecenia, siedziałam grzecznie i się wygrzewała przy glinianym dzbanie. W końcu podał mi parujący napój. Wzięłam łyka i moją twarz wykrzywił grymas. To było tak gorzkie że aż zabrakło mi tchu i do oczu napłynęły łzy. Hijikata uśmiechał się wyraźnie zadowolony z mojego cierpienia.
- Sannan-sanie jesteś pewien że nie pomyliłeś leków? - wykrztusiłam po chwili.
- Nie. To stary i skuteczny przepis. Co prawda pacjenci skarżyli się na smak, ale gorzki medykament leczy najlepiej jak twierdzi przysłowie.
- Doprawdy? - zapytałam starając się zmyć jakoś śliną resztki naparu z języka.
- Hahaha. Nie masz zbyt zachwyconej miny. Ale uwierz po tym poczujesz się lepiej.
- Oby - mruknęłam.
- A właśnie. Powinnaś coś zjeść.
- Mam taki zamiar - odparłam wstając.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
* frędzel - odniesienie do „Pana Tadeusza". Kto czytał ten wie. Kto nie czytał niech się dowie XD

Błekitni samurajowie Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz