Kimono

970 73 14
                                    

Radosny i natarczywy świergot ptaków działał lepiej niż niejeden budzik.
- Jak wstanę to was usmażę - wymruczałam przewracając się na drugi bok twarzą od słońca. Po dosłownie kilku sekundach zza drzwi odezwał się głos.
- Panienko Mary-chan?
„Jak nie ptaki to ludzie. Ich też usmażę"
- Taaaak? - zapytałam zaspana
- Niech panienka wstanie i przyjdzie na śniadanie.
- Ughhhhhhhh.... - to był jęk czystego bólu i frustracji - Dobrze. Już.
„Która w ogóle jest godzina? Piąta?"
Z przyzwyczajenia pomacałam podłogę wokół futonu w poszukiwaniu telefonu. Zerwałam się. „Nie ma go! Tak samo jak torby!" Rozejrzałam się uważnie po skromnym pokoju. Nigdzie nie zauważyłam mojej sporej skórzanej własności. „W sumie już wczoraj jej nie miałam. Chyba zapytam Sannan-sana o to". Z powodu braku jakichkolwiek przedmiotów, których mogłabym użyć do szykowania się, czynność ta trwała błyskawicznie i składała się tylko z jednego etapu. Założenia kurtki. Wyszłam na zewnątrz i zobaczyłam mojego „starego" znajomego w ciemnomusztardowym kimonie.

- Dzień dobry! Pamięta mnie panienka?
- Ciężko byłoby zapomnieć - odparłam cierpko. Zmieszany mężczyzna ni stąd ni zowąd głęboko się przede mną ukłonił. Spanikowana rozejrzałam się na boki.
- Chciałbym bardzo panienkę przeprosić za moje wcześniejsze zachowanie. Nie wiedziałem że panienka jest tak ważnym gościem. - „O proszę. Ja też nie" - Zachowałem się niegodnie względem kobiety oraz przyjaciółki       Hijikaty- sana. - „Od kiedy?! To znaczy kobietą to mniej więcej wiem ale przyjaciółką?! I to jego?!" - Uniżenie proszę o wybaczenie.
Stałam tak w szoku, a on zgięty przede mną niemalże pod kątem 90 stopni.
- Psssst... Możesz już wstać - powiedziałam teatralnym szeptem. - Nic się nie stało.
- Dziękuję - uśmiechnął się. - Zaprowadzę panienkę do jadalni.
- Nie musisz mówić do mnie „panienko". 
Mary-chan w zupełności wystarczy.

Doszliśmy do sali, którą znałam już z poprzedniego wieczoru. Tym razem nie zostałam do niej wepchnięta. Mężczyzna usłużnie otworzył mi drzwi i poczekał aż wejdę by je zamknąć. W środku siedział już Sannan i Hijikata dyskutując o czymś przyciszonymi głosami i tradycyjnie milczący Saitou. Na obu krańcach sali stały wielkie gliniane dzbany zastępujące grzejniki.
- Dzień dobry - odezwałam się nieco speszona.
- Witaj - jedynie Sannan powitał mnie z uśmiechem. Długowłosy nawet się nie pofatygował, a trzeci z obecnych samurajów jedynie skinął głową. Usiadłam na przygotowanej poduszce obok Saitou.
- Mary-kun dzisiaj przeniesiesz się do innego pokoju. Twoja nowa kwatera jest w skrzydle dla oficerów. - odezwał się niespodziewanie Hijikata.
„Brakuje tylko „żebyśmy mogli mieć cię na oku"". Widząc moją niezadowoloną minę Sannan próbował ratować sytuację.
- To tylko i wyłącznie dla twojego bezpieczeństwa i wygody
- Dobrze. Jeszcze jedno. Jak zabieraliście mnie do swojej... hmmmmm... bazy, nie wzięliście też może mojego bagażu?
- Taki duży i czarny? - zapytał medyk
- Tak
- O ile się nie mylę jest u Kondou-sana.

W tym momencie weszło trzech oficerów. Wyglądali na zmordowanych, umęczonych i niemalże umierających. Ciężko klapnęli na swoich miejscach. Zaciekawiona ich stanem przekrzywiłam głowę na bok i uważnie im się przyjrzałam.
- Nie gap się tak... Mam kaca... - wyjęczał Nakagura. Pozostali kompani z minami męczenników kiwnęli zgodnie.
- Znam doskonałe lekarstwo na tę przypadłość - wtrącił się Hijikata- Trening - sadystyczny uśmiech wypłynął na jego wargi.
- Chyba jednak nie skorzystamy - szybciutko odpowiedział Harada.
- Doprawdy? - sugestywnie namawiał vicedowódca.

Przygryzłam wargę i odwróciłam głowę by ukryć tłumiony śmiech.  Na moje szczęście do sali wparował Souji. W ręku trzymał sporych rozmiarów nóż a w talii miał zawiązany fartuszek. Staną niczym kat nad Nakagurą.
- Shinpachi, nie zapomniałeś że miałeś dzisiaj rano dyżur, prawda? - skrzyżował ręce na piersiach jeszcze bardziej uwydatniając wielkość tasaka.
- Nie, no co ty - przerażony mężczyzna odwrócił się i uniósł głowę.
- To wspaniale! Życzę powodzenia na dyżurze obiednim
- Ale ja nie mam wtedy dyżuru - Nakagura już wpadł w pułapkę
- Naprawdę? Mógłbym przysiąc że masz. - Okita od niechcenia zaczął bawić się ostrzem.
- Aaaaaa... No tak! Rzeczywiście mam. Dzięki za przypomnienie - z wymuszonym uśmiechem odrzekł dowódca drugiej jednostki.
Jego koledzy pokładali się ze śmiechu. Również kąciki ust Sannana ruszyły w górę.  Okita wyszedł a potem przy pomocy „musztardowego kimona" przyniósł nasze posiłki. Po chwili dołączył do nas również Kondou-san.
- Dzień dobry wszystkim - uśmiechnął się. Czekaliśmy na jego pozwolenie by zacząć śniadanie - Jedzmy.

Błekitni samurajowie Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz