„No cześć! Tęskniliście?" - o wpływie pewnych substancji na ludzkie ciało

556 52 10
                                    

- Ekhem... Heh... Znacie taki żart? Liczę oczywiście na szybką i żarliwą odpowiedź!

Padała na mnie złocista smuga światła z reflektora, za mną pyszniła się szkarłatna, aksamitna kurtyna (no dobra, trochę ruska ta czerwień, ale była), stałam na scenie, a przede mną wy... Przetrzebieni zasiekami słów, zdziesiątkowani nonsensem, poturbowani błędami ortograficzno-stylistycznymi czytelnicy! Ostatni wytrwali, ostatni wciąż wierni!
Kontynuowałam:

- Co można zrobić z kaleką?

Po sali przeszedł szmer. Popatrzyliście po sobie zdziwieni. W końcu ponad tłumem wybił się jeden wyraźny szept:

- Może jednak powinniśmy zapisać ją do jakiegoś terapeuty?

Niezrażona tym skończyłam:

- Nic! Hahahaha... - zaczęłam się histerycznie śmiać i jakimś cudem dokuśtykałam za kulisy, zostawiając zdumioną oraz nieco zmartwioną  widownię za sobą.

Taaak, więęęccccccc... Jakby się kto pytał to żyłam... Ale wciąż byłam troszku unieruchomiona... I ten żart podsumowuje co się u mnie działo...

Heck... Nikt do mnie nie przychodził. Zostawili mnie samą sobie, kompletnie im niepotrzebną. Nikt się nie fatygował do odwiedzin. NIKT.
Nawet tak wierni Sho czy Heisuke! Harada miał mnie w głębokim poważaniu, Hijikata zakładam, że w czym innym, Kondou zapomniał chyba o moim istnieniu.

Dobra, nikt to lekko dramatyzowane stwierdzenie. Sannan przychodził okazjonalnie, by obejrzeć rany, woooow normalnie wizyty domowe. No i Inoue trzy razy dziennie, bym nie umarła z głodu. Ale nawet wtedy nie był zbyt rozmowny. Jedynie wnosił tacę, a potem zabierał w pośpiechu, unikając mojego wzroku.

Jak się okaże, że to jakaś nowa forma znęcania się nade mną, wymyślona osobiście przez „fioletowego", to jak już wstanę o własnych siłach urządzę mu piekło na ziemi! Wybiję mu z głowy takie metody wychowawcze!

Powiem wam, że było mi przykro. Potwornie przykro. Było mi samotnie i jakoś tak zimno w serduszku. Pewnie dlatego wkrótce stałam się osowiała, obojętna na temperaturę, pory dnia i nocy, straciłam apetyt. Zdarzało się, że budziłam się w środku nocy, słysząc szelesty na zewnątrz, ale gdy wychodziłam na podest nikogo nie widziałam. Moim jedynym towarzyszem był ten rudy sierściuch, który zaczął bezczelnie pożerać część moich posiłków, ale nie nauczył się jeszcze mówić. Niestety. Mimo setek godzin moich monologów i po „polsku" i po angielsku zdawał się być równie nierozmowny.

- No chociaż byś miauknął czy coś! - w końcu zdenerwowałam się po jednej z moich przemów.
W odpowiedzi popatrzył na mnie tymi swoimi bladymi ślepiami oraz wrócił do dokładnego czyszczenia futra.

A to był dopiero dziewiąty dzień po przygodzie rodem z horroru.

Sytuacji nie poprawiły nawet kule podrzucone przez Shinpachiego podajże dwunastego dnia.
Po pierwszym spacerze zorientowałam się, że członkowie Shinsengumi mnie unikają lub nie są skłonni do wymiany zdań ponadprogramowych, czytaj czegoś bardziej zaawansowanego niż standardowe przywitanie.
Oficerowie wręcz omijali mnie szerokim łukiem. Przysięgam, że pewnego razu widziałam jak Saitou na mój widok zaczął iść w innym kierunku, a nawet przyspieszył skurczybyk kroku. W tamtym momencie minęło siedemnaście dni.
Ograniczyłam swoje wyprawy poza pokój. Chodziłam jedynie słabo uczęszczanymi trasami.

W międzyczasie nadeszła wiosna. Ciepłe promienie słoneczne i przyjemny wiatr z południa roztopiły śniegi oraz sople. Wśród błotnistych kałuż zaczęły pojawiać się pierwsze zielone źdźbła traw, kwiaty nieśmiało unosiły główki. Niebo przeglądało się w zalegającej wszędzie roztopowej wodzie, a białe obłoczki gnały po nim z szaloną prędkością.
Na wcześniej nagich, czarnych gałęziach drzew pojawiły się pierwsze, blade pączki. Czasami nawet różowy kwiatek spoglądał ciemnoamarantowym okiem na świat.
Razem z tą cudowną porą roku nadszedł trzydziestypiąty dzień mojego przymusowego urlopu. Dzień, w którym lekarz miał mi na stałe zdjąć bandaże.

Błekitni samurajowie Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz