Rozdział III: Coś się kończy, a coś zaczyna

78 15 1
                                    

Zatrzymałem się i przetarłem oczy ostałym skrawkiem czystego materiału koszuli. Od stóp do głowy byłem ubłocony, na spodniach widniały ślady trawy, powstałe w wyniku moich upadków. Widok zaostrzał się, dzięki Bogu, jednak ulgę szybko zastąpił niepokój. Jedyne, co widziałem, to drzewa o gęstych koronach, blokujących promienie słońca. Wszędzie panował półmrok i ledwo byłem w stanie dojrzeć pnie, wyrastających z ziemi tuż przede mną.

Nie poznawałem tego miejsca, nie mogłem też przywołać w głowie, skąd właściwie przybiegłem. Wszystko wyglądało identycznie i zdałem sobie sprawę, że po prostu się zgubiłem. Nie było nawet jednego, charakterystycznego punktu, który naprowadziłby mnie na właściwy trop. Byłem zażenowany swoją głupią decyzją, by wbiec w sam środek nieobliczalnego lasu. Za późno na zmianę decyzji. Pozostało jedynie zdać się na intuicję i spróbować znaleźć drogę na własną rękę, co z moimi zdolnościami prawdopodobnie zakończy się kolejną katastrofą. Lepiej jednak spróbować niż umrzeć tutaj, bez podjęcia walki.

Idąc przed siebie, miałem mnóstwo czasu na zastanowienie się, co właściwie się wydarzyło. Mój rozum nie potrafił ogarnąć, jak właściwie zdołał powalić piątkę silniejszych od niego chłopaków. Co gorsza, nie pamiętałem, jakim sposobem tego dokonałem. Byłem świadomy. Widziałem wszystko, ale nadal, nie rozumiałem, jak do tego doszło. W jednej sekundzie leżałem, niemal nieprzytomny, nie mogąc ruszyć nawet ręką z bólu, jaki mi zadali, a w drugiej zamieniłem się z nimi miejscami. To ja stałem się oprawcą, oni zaś ofiarami i, niechaj Bóg ma mnie w swojej opiece, przez chwilę mi się to podobało.

Mimo niechęci, jaką do mnie żywili, nie chciałem wyrządzić im krzywdy. Zachowałem się zupełnie jak nie ja i było mi wstyd, że pozwoliłem sobie na chwile słabości. Wiedziałem, że mnie nienawidzą, chociaż powodu nie znałem. Starałem się zawsze unikać konfrontacji, być niewidzialnym dla ich oczu i, nie wiedzieć czemu, zawsze osiągałem odwrotny efekt. Los lubi ze mnie drwić.

Usiadłem na ziemi, opierając się plecami o konar drzewa. Zmęczenie dawało się we znaki i jedyne, o czym marzyłem, to chwila odpoczynku, dlatego przymknąłem oczy, dając sobie przyzwolenie na krótką drzemkę, nawet jeśli było to dość niebezpieczne w takim miejscu. Nie miałem siły, by iść dalej. Nie wiedziałem, ile już przeszedłem i myśl ta wcale nie dodawała mi otuchy ani motywacji, by kontynuować podróż. Potrzebowałem chwili zapomnienia, niczego więcej.

Usłyszałem szelest i kroki, dlatego otworzyłem oczy, szukając źródła hałasu. Nie zauważyłem nikogo, ale nie opuściło mnie przeczucie, że byłem obserwowany. Chciałem wrócić do przerwanej drzemki, ale tym razem usłyszałem głos, który ewidentnie mnie nawoływał. Zmrużyłem oczy, chcąc cokolwiek dojrzeć w panującym mroku i wówczas dostrzegłem ciemną, rosłą sylwetkę, rysującą się w oddali.

Zaczęła się do mnie zbliżać. Z uwagą obserwowałem jej poczynania, dopóki nie dostrzegłem jej w pełnej krasie. Był to potężnie zbudowany mężczyzna, patrzący na mnie niebieskimi, świecącymi w mroku oczami. Zerwałem się, gotów uciec w razie potrzeby, ale on nie wykonał żadnego gwałtownego ruchu. Jego postawa nie wskazywała, by chciał mnie skrzywdzić, dlatego rozluźniłem się nieco, uspokajając jednocześnie szalejące w piersi serce.

- Kim jesteś? – zapytałem, a mój głos rozniósł się echem. Odpowiedziała mi cisza. – Czego chcesz? – zadałem kolejne pytanie, czując ogarniającą mnie irytację. Czemu nieznajomy milczał, skoro znał moje imię i najwyraźniej miał do mnie sprawę.

Miałem zamiar odejść jak najdalej, kiedy w końcu się odezwał. Nie mogłem jednak nazwać tego mową. Jego głos rozbrzmiał niczym dzwon, dudnił w uszach, uniemożliwiając mi zrozumienie nawet słowa z wypowiadanych przezeń zdań. Chciałem powiedzieć mu, że nic nie rozumiem. Otworzyłem w tym celu usta, ale poczułem, jakby ktoś uderzył mnie w klatkę, odbierając dech. Zacząłem się krztusić i upadłem, walcząc o oddech. Mężczyzna powoli do mnie podchodził, a ja klęczałem, pozbawiony szans ucieczki. Uklęknął na kolanie tuż przede mną, a dłonie położył na moich ramionach. Poczułem, jak ogarnia mnie spokój. Uniosłem wzrok, chcąc spojrzeć mu w oczy i nie mogłem ukryć zdziwienia.

Lwie Serce. Historia Godryka Gryffindora.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz