Podążając korytarzem, czułem znajome zapachy i z nabożną wręcz czcią przyglądałem się mijanym obrazom i rzeźbom, a nawet dywany zdawały się mieć wartość równą kopalniom złota. Opuszkami palców wodziłem po ścianach, czując ich chropowatość, a bose stopy dotykały zimnej posadzki, chłód ten przynosił jednak ukojenie.
Uniosłem kąciki ust w ledwo dostrzegalnym uśmiechu, kiedy mijałem sosnowe drzwi, muskając ich szklane gałki. Nie wchodziłem do żadnego z pokoi, pozwalając nogom prowadzić mnie przed siebie znaną im ścieżką. Wiedziałem, dokąd zmierzam. Serce z każdym krokiem biło mocniej i szybciej. Ledwo powstrzymywałem się od biegu.
Jadalnia nic a nic się nie zmieniła. Ogromne pomieszczenie z wielkimi oknami, zapraszającymi do środka promienie słoneczne, w przeszłości goszczące dziesiątki czarodziejów. Teraz było puste, zapomniane, ale jednak zachowało swoje piękno.
Długi, dębowy stół zajmował centralną część pokoju. Wysokie, obite skórą krzesła dostawione były wzdłuż jego boków, a na samym końcu stało największe z nich, masywne, ozdobione szlachetnymi kamieniami, krzesło pana domu, zwrócone frontem do pozostałych. Z czułością pogładziłem drewno, nie mogąc powstrzymać nostalgii.
Ciche chrząknięcie wydobyło mnie z błogiego zamyślenia. Wzdrygnąłem się, wzrok kierując ku źródłu dźwięku. Oczom ukazał mi się mężczyzna, siedzący pod ścianą, wręcz ukrywający się w ciemnościach. Nieco pochylił się, pozwalając, by nikłe światło ukazało jego twarz.
Nie czułem lęku, powiedziałbym wręcz, że rozpierała mnie euforia w obliczu rychłej konfrontacji. Powściągnąłem jednak szalejące emocje i powolnym krokiem ruszyłem w jego stronę, nie spuszczając z niego wzroku nawet na ułamek sekundy.
Wyglądał zupełnie tak, jak zachowany był jego obraz w mojej pamięci. Wysoki mężczyzna o szerokich ramionach i podłużnej twarzy, w której osadzona była para niebieskich oczu, patrzących wzrokiem mędrca. Samo spojrzenie na jego oblicze mówiło, że był to doświadczony życiem człowiek, czym wzbudzał szacunek.
Siedział wyprostowany jak struna, jedno ramię swobodnie zwisało mu przez oparcie, drugie zaś było uniesione, by dłonią mógł przeczesywać bujną, ciemną brodę. Mogąc w końcu ujrzeć go w całej okazałości, z zawodem zauważyłem, że wykazywałem żadnego podobieństwa do tego potężnego mężczyzny. On był oceanem, ja kamykiem rzuconym w jego otchłań i chociaż porównanie to zdawało się bez sensu, to jednak w zupełności oddawało, jak bardzo byłem przytłoczony jego osobą.
Stanąłem przed nim, nie mogąc powstrzymać się od nerwowego wyginania palców dłoni. Łzy stanęły mi w oczach, kiedy pochłaniałem wzrokiem każdy, nawet najdrobniejszy szczegół, począwszy od jasnych piegów na twarzy, przez zmarszczki w kącikach oczu, aż zatrzymałem wzrok na jego głębokich jak morze oczach.
Czułem wstyd, ogarniający mnie od stóp po sam czubek głowy. Poczucie winy przygniatało mnie bezlitośnie, pytając, jak śmiałem zapomnieć o mężczyźnie i o tym, jak ważny był w moim życiu i co dla nie uczynił. Zamarłem, wpatrując się w niego z niepewnością i oczekując na znak czy słowo, dające mi prawo głosu. Nie czułem się godny stać nawet przed jego obliczem, jak więc miałem zdobyć się na więcej niż dotychczas zdołałem?
Tkwiliśmy w grobowej ciszy, słysząc własne oddechy. Zdawał się posągiem i przez chwilę bałem się, że tylko wyobraziłem sobie jego ruch, ale w końcu drgnął, pochyliwszy się jeszcze niżej i przyglądając z uwagą. Chwilę później powaga, jaka malowała się na jego twarzy, zniknęła niczym odjęciem ręki, zastąpiona przez szeroki uśmiech, który niemal rozjaśnił pomieszczenie. W następnej sekundzie poczułem, jakby ostrze wbiło się w moją pierś i niewiele myśląc, rzuciłem do przodu, padając na kolana, dłonie układając niczym do modlitwy, pochyliwszy głowę najniżej, jak tylko się dało.
CZYTASZ
Lwie Serce. Historia Godryka Gryffindora.
FanfictionGodryk Gryffindor, jeden z założycieli Hogwartu. Uważany za odważnego, potężnego czarodzieja bez skazy. Czy ktokolwiek poznał jego historię zanim stał się bohaterem legend? Bo jego życie wcale nie było usłane różami. Rodzinna tragedia, tajemnice, ni...