Rozdział 10.

163 10 11
                                    

Już po raz kolejny w tym tygodniu puszcza mi się krew z nosa. Nosz cholera jasna! Gdzie są te chusteczki? Zawsze jak czegoś potrzebuję to w jakiś magiczny sposób nagle robi PUFF i znika. Jakim cudem?!

Szybko zbiegam po schodach w dół i podążam do salonu bo już czuję jak krew ścieka mi po brodzie. Na całe szczęście na stoliku pomiędzy jakąś książką, a paczką chipsów leży moja zguba. Natychmiast ścieram resztki bordowej cieczy która, jakimś cudem nie znalazła się jeszcze na moim białym golfie. Nie mam pojęcia co może powodować te krwotoki, ale mam i dość.

Wchodząc z powrotem do sypialni kieruję się od razu do garderoby. Mój biedny golf. Gdyby nie to że, kosztował dobre dwa tysiące funtów to wszystko spoko. Ale to jest jebany Gucci. Nigdy więcej. Przekraczając próg szafy rozglądam się szybko za czymś podobnym. Natrafiam wzrokiem na biały t-shirt, którego pochodzenia nie znam, ale jako iż, ma nadruk Nirvany to nie mam nic przeciwko. Jeszcze tylko skórzana kurtka i gotowe.

-Dobra jeszcze tylko szczotka- więc kieruję się w stronę łazienki. Nie mam większego problemu z jej znalezieniem. Rozczesuję włosy przed lustrem, gdy nagle pod umywalką zauważam wagę. Okej, nie panikuj. Mimo iż wcale nie chcę się ważyć, mimowolnie wyciągam ją na środek łazienki. Odkładam szczotkę na półkę obok prysznica i staję przed urządzeniem. Szybko spoglądam w górę i szybkim krokiem staję na niej. Przez cały tydzień nie wychodziłam poza sto kalorii dziennie jeśli nie piłam tylko wody. Nie mogłam przecież przytyć. To niemożliwe. Przygryzając wargę patrzę w dół. Cyferki wskazują liczbę 53.3 kg. Nawet nie wiem kiedy zaczęłam płakać, ale kiedy łzy spłynęły po mojej twarzy poczułam ulgę. Chowam wagę z powrotem pod umywalkę i wybiegam z łazienki. Na kuchennym zegarze widnieje godzina 12:20, a to oznacza, że mam dwadzieścia minut na dotarcie na arenę O². Niemożliwe. Nie dam rady. Zbieram wszystkie swoje rzeczy wraz z kluczami z samochodu i nieodłącznie butelką wody.

*Arena O², godzina 12:49*

Takiej zadyszki to dawno nie miałam. Kto wymyślił te pierdolone schody? Nie stać ich na windę?
Ledwo łapiąc oddech wpadam z impetem do przebieralni i trzaskając za sobą drzwiami opieram się o nie. Po chwili spoglądam przed siebie i widzę Jade patrzącą na mnie w osłupieniu.
-No co?! To nie moja wina, że korki w Londynie są takie długie- szybko wymyśliłam jakąś wymówkę. Jednak patrząc na Jesy i Leigh-Anne które, dziwnie na mnie patrzyły nie mogło chodzić o moje spóźnienie.- Co? Coś ze mną nie tak?- idę pospiesznie w stronę lustra które, znajduje się po prawej stronie na końcu pokoju. O cholera. Znowu krew z nosa. Niech to szlag.
-Wszystko w porządku, Pezz?- słyszę głos Jesy.
-Jasne że, tak. Czemu miało by nie być?- odpowiadam nieco sucho - ile jest w ogóle godzin?
-Mamy pół godziny do występu, więc lepiej się pospiesz.

Wyciągam z pokrowca mój strój sceniczny i szybko się rozbieram do bielizny i odwracam się w stronę Leigh, żeby pomogła mi założyć to ustrojstwo. Nie żeby było brzydkie czy coś, ale obok słowa wygodne to to nawet nie stało.
-Lee, możesz mi pomóc? - Pinnock odwraca się w moją stronę i jej oczy się lekko rozszerzają. Mimowolnie zasłaniam rękami brzuch. Przecież schudłam, a mam wrażenie że, w jej oczach widzę coś na kształt odrazy.
-Jasne- tylko tyle odpowiedziała, nawiązując kontakt wzrokowy z Jade. Dopiero teraz zauważyłam, że wszystkie trzy tak na mnie patrzą. O co im chodzi?
Szybko zakładam na siebie strój i odwracam się tyłem do Leigh, żeby zapięła suwak.

***


Stojąc na scenie i patrząc na widownię od razu robi się człowiekowi lepiej i cieplej na sercu. To uczucie jest nie do opisania. Tysiące osób skandują twoje imię, czujesz się w tym momencie jak Bóg i władca swojego własnego świata. Światła reflektorów, flesze telefonów i lekko ogłuszający i dudniący dźwięk głośników. Tego zawsze chciałam.

- Jeśli znacie słowa to zapraszam do śpiewania razem z nami. Kochani... czas na "love me like you"!!!!- słowa Jade spowodowały wrzask całej areny. Mimowolnie uśmiech wkradł się na moje usta.

-Sha la la la
Sha la la la
Sha la la la

W ciągu sekundy poczułam przeszywający ból w skroniach. Zrobiłam krok w tył i zamknęłam oczy. Nie, nie teraz. Perrie, dasz radę.

-He might got the biggest car
Don't mean he can drive me wild or he can go for miles
Said he got a lot of cash
Darling he can't buy my love, it's you I'm dreaming of - Jade kończąc swoją zwrotkę szybko mnie szturchnęła w ramię.

-They try to romance me
But you got that nasty
And that's what I want (that's what I want)
So baby, baby
Come and save me
Don't need those other numbers
When I got my number one- dałam radę zaśpiewać, ale po chwili obraz zaczynał mi się zamazywać. Zaczęłam szybki mrugać by chociaż spróbować się skupić. Niestety obraz dalej był niewyraźny.

Nie, nie dam rady. Muszę zejść ze sceny. Spojrzałam na dziewczyny które, dalej śpiewały. Jesy wskazała dyskretnie palcem na zejście że sceny. Pokiwałam głową.

Odwróciłam się na pięcie by udać się we wskazane miejsce. Za szybko i niestety zbyt gwałtownie. Obraz momentalnie się zamazał i pokazały mi się czarno-czerwone plamki przed oczami. A ostatnie co pamiętam to słowa refrenu, zanim bezwładnie upadłam na środku sceny.

Last night I lay in bed so blue
'Cause I realized the truth, they can't love me like you
I tried to find somebody new
Baby they ain't got a clue, can't love me like you

S/He's Mine Z.M.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz