1.5.

143 23 13
                                    

Po raz drugi zostawiono mnie samą w czarnym, miękkim fotelu i kazano czekać. Tym razem czułam, że zbliżają się już duszności. Po tym co usłyszałam, nie byłam w stanie się uspokoić, a poziom mojego zestresowania zmierzał do punktu kryzysowego. Po prostu za dużo się działo i nie wiedziałam, jak sobie z tym wewnętrznie poradzić. Na szczęście moją uwagę odwróciło zajście na korytarzu. Siedziałam do niego tyłem, ale najwyraźniej ktoś nie domknął drzwi, bo usłyszałam kroki, a później przytłumione głosy.

— Dziewczyna siedzi tam ze złamanym obojczykiem bez żadnego opatrunku! Jak w ogóle do tego doszło?! — Mężczyzna, który ze mną rozmawiał, musiał stać dość daleko, bo jego wrzask wydał mi się odległy.

— Musiała go złamać jeszcze na Południu... tutaj byśmy do tego nie dopuścili — broniła się przerażona dziewczyna.

— A badania?!

— Nie było żadnych badań. — Tym razem usłyszałam głos młodego chłopaka. — Chcieliśmy zabrać naszą grupę, ale powiedzieli nam, że zrobią to rodziny...

— Że teraz nie ma czasu — dokończyła, niemal piszcząc.

— To chyba jakiś żart. — Przez chwilę mówili dużo ciszej i nie byłam w stanie odróżnić słów. — Przejdziecie się teraz po sali i zbierzecie wszystkie dzieci, które potrzebują pomocy medycznej. Chorobami płuc zajmą się już ich nowi opiekunowie, mówię teraz o takich, co potrzebują leczenia natychmiast — polecił ostro. Dobiegł mnie odgłos pospiesznych kroków.

— Nie tak to miało wyglądać... — westchnął mężczyzna już bliżej drzwi. — Ile rodzin jeszcze potrzebujemy?

— Co najmniej trzydzieści — odparła jakaś kobieta.

— Kurwa — mruknął tylko. — Połącz mnie z panią Donnenport.

Gdy się oddalili, dotarło do mnie, co właśnie usłyszałam. Idealne Okręgi Północne... wcale nie były takie idealne. To oczywiście miało sens, w końcu wojna wybuchła z dnia na dzień. Skąd mieliby nagle wziąć tyle osób chętnych do adopcji? Ewakuacja musiała się odbyć szybko, więc nikt nie przejmował się złamanymi kośćmi czy przeziębieniami. Z jednej strony poznanie ludzkiego oblicza tego miejsca, podniosło mnie na duchu. Ale z drugiej czułam, że to i tak nic w porównaniu z moim domem. Tutaj ludzie chcieli na nas dmuchać jak na szklane ozdoby. Czy ktokolwiek przejmował się tak kimkolwiek w Gandanie?

Kolejne godziny spędziłam, czekając. Czas dłużył się niemiłosiernie i o dziwo miałam to już wszystko gdzieś. Żadnych duszności, żadnej chęci płaczu. Siedziałam tam nieruchomo i w ciszy, bo wypłakałam już wszystkie łzy. Jakby moje ciało całkowicie się od tego wszystkiego odcięło i fizycznie nie czułam już nic. Ale nie byłam w stanie zatrzymać gonitwy myśli, więc analizowałam wszystko od początku. I jeszcze raz, i jeszcze raz, aż twarz Virtusa wydała mi się już tylko niewyraźną plamą w wyobraźni.

— Jest w tej sali, może pan wejść — dobiegł mnie głos, a po chwili również delikatne pukanie. Wstałam i obróciłam się w stronę drzwi, które właśnie się otwierały.

Przez chwilę trwaliśmy w niezręcznej ciszy, lustrując się spojrzeniami. Chłopak mógł być najwyżej kilka lat starszy ode mnie. Miał podobnie pucułowatą twarz do mojej. Te same duże oczy, usta i nos, ale przy proporcjonalnym rozłożeniu na twarzy wyglądał całkiem normalnie. Na pierwszy rzut oka powiedziałabym, że jest łysy, ale po chwili dostrzegłam krótkie, jasne włosy świecące na jego głowie.

— Jestem Septimus — powiedział w końcu i uśmiechnął się nieśmiało.

— Kora — odparłam tylko. Do sali wszedł młody wolontariusz.

Projekt NoeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz