Rozdział 26

83 10 0
                                    

-  Daisya? - Riley nie mogła uwierzyć własnym oczom. - Daisya Barry? To ty?

Daisya... Jej przyjaciel z Czarnego Zakonu. Stał w drzwiach do gabinetu pułkownik Zoe jak gdyby nigdy nic, uśmiechnięty od ucha do ucha, ubrany zupełnie jak... nie on. 

Zwykł nosić czarny płaszcz z kapturem z naszywką godła Zakonu, a teraz miał na sobie typowy dla Rycerza Mroku mundur. Przywdziewał czarne skórzane spodnie, eleganckie trzewiki, oraz ciemny T-shirt. Na to założył również skórzaną, oczywiście czarną, kurtkę. Po jego ramionach spływał płaszcz w kolorze ciemnego granatu. Co najdziwniejsze, miał przy sobie SDMP oraz Krucsy. Na palcu chłopaka tradycyjnie gościł sygnet rodziny Revenshield. 

Riley wpatrywała się w niego, nie mogąc wykrztusić ani słowa, zatem generał Kelyoth przemówił. 

- Nazywasz się, mówisz, Daisya Barry? - zapytał. - Czy może powinienem ci mówić...

- Daysenon Revenshield - przerwał mu Daisya. - To moje prawdziwe nazwisko. Takie nadali mi rodzice, nim okazało się, że mama na dobre musi się ukryć. Zatem skróciła mi imię i narzuciła nazwisko ojca. Podobnie jak moim braciom i siostrze. Teraz wszyscy są w Instytucie Breyne'a. 

Leve zerwał się na równe nogi.

- Wygląda na to, że Mangun faktycznie wiedział coś więcej, czego nam nie zdradził, księżniczko. Twoje przypuszczenia były słuszne. Hej, ty! Jak mam się do ciebie zwracać?

Daisya wzruszył ramionami.

- Może być "Daisya". Jednak wolałbym używać swego prawdziwego imienia. Nazywam się Daysenon i tak mnie nazywajcie.  

- No więc, Daisya! - przerwał mu Leve. - Powiedz mi, czy Mangun o was wiedział? Przez cały czas zdawał sobie sprawę z tego, że twoja matka żyje i ma się dobrze? O Riley i jej bracie też wiedział? 

Chłopak wyglądał przez chwilę na skołowanego. Riley nie była zdziwiona.

Leve w istocie na niego naskoczył, na dodatek zadał mu kilka pytań jednocześnie, aż nazbyt surowym i pozbawionym emocji tonem, do czego Daisya był całkowicie nieprzyzwyczajony. Wielu starszych weteranów Rycerzy Mroku traciło język w gębie podczas prowadzenia konwersacji z kapitanem Leve'm. 

- No... więc... - Daisya przez chwilę się jąkał. - Wyglądało na to, że mama i Mangun dobrze się znali i chyba byli przyjaciółmi. Ponadto wielokrotnie widziałem, jak przechodzi pod naszym domem w Bodrum, w przebraniu jakiegoś starca. 

Leve walnął pięścią w stół, tak mocno, że Daisya aż się zachwiał. Zresztą nie tylko on. Jednak Riley zdążyła już poznać kapitana Mongerstrela, więc potrafiła sobie z nim radzić. Jakoś. 

Tymczasem Daisya kontynuował wypowiedź, był bardziej spięty.

- Mam wieści dla Riley. Otóż twój brat - zwrócił się do dziewczyny - jest już tam, w Instytucie, razem z moją rodziną. Mangun przywraca mu pamięć już teraz, jak tu stoimy. Więc wyprawa do Zakonu będzie niepotrzebna.

Riley nagle ożywiła się.

- Zatem widziałeś Lenalee i Kandę? - spytała. - Jak się miewają? 

Daisya zamilkł i spuścił wzrok. Ledwo słyszalnie zaklął pod nosem, jednak owo przekleństwo było bardzo siarczyste. Riley zrozumiała, że musiał wiedzieć o czymś, co jej się nie spodoba. Ale o czym? Chłopak trząsł się i zaciskał pięści, jakby bał się jej wyznać prawdę. Dziewczyna musiała ją jednak poznać. 

- Daisya? - podjęła. - Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.

Chłopak gwałtownie zwrócił swój wzrok ku niej. Na jego twarzy malowały się jednocześnie zgroza i przerażenie. Odpowiedź na zadane przez Riley pytanie, musiała być przytłaczająca. Lub też przerażająca.

Dopiero po kilku dłuższych chwilach zdecydował się mówić.

- Lenalee ma się dobrze. Nie wiedziała, że to ja zabieram Olyriusa, bo trzymałem się w cieniu. Kanda zaś... on... 

- Tak? - dopytywała Riley.

Odpowiedź, która padła z ust Daisy, zaskoczyła ją. Zaskoczyła - to mało powiedziane.

- Kanda został porwany dwa tygodnie temu, przez Kyelva. Zaraz po misji w Londynie. Tak powiedział towarzyszący mu Poszukiwacz, zaraz po powrocie do Zakonu. 

Riley opadła na podłogę. 

Kanda... Jej Kanda... Porwany przez Kyelva. 

Znała to nazwisko. Brat generała, Russervan, był mentorem pięciu najpodlejszych złoczyńców w historii ludzkości, w tym także Kyelva. Wziął go pod swoją opiekę i wychował na prawdziwego mordercę. Zabójcę niewinnych. Znanego w świecie czarnoksiężników z torturowania swych ofiar. To z jego winy rodzice Doriana, kolegi Riley ze szkolenia, trafili do szpitala w stolicy. A teraz Daisya powiedział jej, że ten sam potwór, który zniszczył psychikę rodziców jej przyjaciela, porwał Kandę. I zabrał go wprost w objęcia śmierci. W czeluści mroku. 

Jak... Jak to się mogło stać.

Nawet się nie spostrzegła, kiedy straciła przytomność.     

Czarna ZabójczyniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz