Rozdział 8

144 8 0
                                    

Gabinet Manguna Breyne'a w żadnym wypadku nie przypominał zwykłego pomieszczenia pracy, lecz wielką salę tronową przeznaczoną dla kogoś równego rangą królowi. Wielki Czarnoksiężnik Dublinu, w mniejszym bądź większym stopniu, był właśnie taką osobą. Przecież należał do grona Siedmiu Czarnoksiężników.

Jednak z chwilą, w której Leve wkroczył do jego gabinetu, by zdać raport z bitwy w Londynie, nie zachowywał się jak możnowładca. Jego i młodego kapitana łączyły szczere relacje przyjacielskie, zatem witając się z nim jak na gospodarza przystało, uściskał go jak dawnego przyjaciela. 

Leve nie był fanem zamczyska, w którym usytuowano kwaterę główną czarnoksiężników w Irlandii, gdyż była to strasznie ponura, a na dodatek zbyt surowa, budowla, stojąca na szczycie porośniętego gęstym lasem wzgórza. Drzewa tu były tak wielkie i tak gęsto rozrośnięte, że nazwano to miejsce Lasem Wielkich Dębów. Albowiem w tym lesie były wyłącznie dęby. 

Sam zamek wykonano z obsydianowej kostki, natomiast srebrzyste dachówki podkreślały jego tajemniczość. Okna przepuszczały bardzo wiele światła do większych sal budowli, ponieważ były wysokie i wycięte w ścianach jedno obok drugiego. Jedynie w lochach i niższych salach, okna były tak niewielkie, że praktycznie cały dzień należało tam palić. Jedyną zaletą tego wymyślnego acz przerażającego stylu architektonicznego budowli było to, że był idealnie dopasowany do mrocznej kultury i nauk, praktykowanych od stuleci przez jego mieszkańców. 

Jedynie nocą to miejsce wyglądało niesamowicie. W świetle gwiazd i księżyca, srebrzysty dach połyskiwał, zaś obsydianowe ściany wtapiały się w niebo, co dodawało budowli jeszcze większego uroku. 

Leve spędził w tym ponurym miejscu całe dwadzieścia pięć lat, jednak wciąż nienawidził wielu miejsc w Instytucie Breyne'a, którego prawdziwa nazwa, już dawno popadła w zapomnienie. Chyba tylko gabinet Jednego z Siedmiu, wywierał na nim należyte wrażenie. 

- Witaj, Leve! - zawołał uradowany Mangun. 

Kapitan skłonił się.

- Postarzałeś się, nie powiem, Mangunie. Ale jak zwykle cieszę się, że wciąż jesteś na chodzie. 

Starzec roześmiał się.

- Nic a nic się nie zmieniłeś, Leve. Jesteś tak samo ponury jak zawsze. Skoro już o tym mowa, wciąż prawisz tak samo mizerne komplementy, jak zawsze. Mam nadzieję, że to nie one sprawiły, że Wendy odrzuciła twoje zaręczyny! - mrugnął do niego wesoło, co kapitan skwitował prychnięciem, pozbawionym jakiejkolwiek wesołości. 

- Nie oświadczałem się... jeszcze - fuknął, co starzec niestety wykorzystał.

- Zawahałeś się i wyraźnie powiedziałeś "jeszcze". To chyba znaczy, że masz w planach poświęcić temu dzień lub dwa, co? 

Leve założył ręce na piersiach i wydął usta. 

Nie po to tu przybył, aby rozmawiać z tym starcem o swoim życiu osobistym... w którym wkrótce miała znaleźć się i Wendy. Miał z nim do załatwienia o wiele pilniejszą sprawę. 

- Jak ci idzie z T Y M? - spytał.

Czarnoksiężnik nagle spoważniał.

- Odszukałem i zniszczyłem osiem. Niestety wciąż pozostało jeszcze dziesięć. Niszczenie ich robi się coraz trudniejsze i bardziej niebezpieczne. Nasi zwiadowcy odkryli kolejne... sam wiesz co... w Polsce, Francji i Hiszpanii. Mamy również podejrzenia, że kilka z nich ukryto we Włoszech i Grecji, chociaż nie mamy pewności. 

Leve odchylił głowę do tyłu, głośno przy tym wzdychając.

- Cóż, i tak jest lepiej niż się tego spodziewałem. Osiem z osiemnastu kawałków N I E GO. Jak tak dalej pójdzie, to może uporamy się z robotą przed nadejściem wiosny. Jeżeli mała zawali, przynajmniej łatwiej będzie go zabić, kiedy się już odrodzi. 

Czarna ZabójczyniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz