13.

552 76 4
                                    

Przyjeżdżałam codziennie, chociaż nie zawsze mogłam. Matka była z tego powodu cholernie zła. Nie rozumiała, że jeden dzień nieobecności znaczy naprawdę wiele.

Aby zapełnić trochę te puste, białe ściany, poobklejałam je razem z Camilą rysunkami i moimi listami, nie wszystkimi oczywiście. Te bardziej prywatne moja dziewczyna wolała zostawić w ukryciu, tylko dla siebie. Rysunki były ode mnie i Dinah, przedstawiały wszystko, co tylko mogłoby ją uszczęśliwić.

- Jaka piękna róża. Ty ją rysowałaś? - zapytała Camila, podczas gdy ja urywałam kawałek taśmy klejącej.

- Yhm. Taką samą podarowałam ci w dzień naszej miesięcznicy, pamiętasz?

- Och, rzeczywiście, pamiętam! Jak mogłabym zapomnieć, przecież była taka śliczna.

- Jak ty, Camz - przyłączyłam rysunek do ściany, a Camila przejechała po nim dłonią.

Podczas wieszania prac Dinah, szczerze się śmiałyśmy. Przedstawiały one komiksowe, zabawne sytuacje, przez które razem przeszłyśmy bądź po prostu były zmyślone. Na trzech innych kartkach znalazłam nasze karykatury nakreślone czarnym mazakiem.

- Naprawdę mam taki krzywy nos? - zapytałam Camilę, patrząc na rysunek z udawaną obrazą.

- Twój nos jest idealny, Lauren. No, tylko trochę krzywy - wybuchła śmiechem, którego brakowało mi już od wielu dni.

- Już po tobie, głuptasie - zaczęłam gonić dziewczynę po pokoju. Złapałam ją od tyłu ramionami, tak by nie mogła się uwolnić. Kopała mnie nogami i cicho piszczała.

- Lauren, puszczaj!

- Tak łatwo ci nie daruję - połaskotałam ją po brzuchu, przez co zgięła się wpół.

- Dobra, poddaję się! - powiedziała ze śmiechem, na co wstrzymałam swoje "tortury". Złożyłam pocałunek na jej policzku, a ona odwzajemniła go na moich ustach.

***

Camila była niebywale odważna. Przeszła badania, pobieranie krwi, nie protestowała przy zakładaniu wenflonu. Najtrudniejsza okazała się jednak chemioterapia.

- Możesz ich nie ścinać, ale po jakimś czasie i tak same wypadną. Najlepiej zrobić to teraz - doradzała Camili pielęgniarka Sarah.

Złapałam dziewczynę za rękę i mocno ją uścisnęłam. Wiedziałam, jak bardzo kochała swoje długie, ciemnobrązowe włosy.

- Skarbie, na razie mogą jeszcze zostać, jeśli chcesz - zwróciłam się do niej.

- Nie - odpowiedziała, a łzy już pociekły po jej policzku. - Zróbcie to teraz.

Camila wtuliła się we mnie i zaczęła płakać. Szlochała, aż do momentu, gdy Sarah ucięła ostatni pukiel włosów i wyszła z pokoju. Dopiero, gdy zostawiła nas same, rozkleiła się zupełnie. Masowałam ją po plecach i jąkając się, odparłam:

- I bez nich jesteś tak cholernie piękna.

Nie odpowiedziała.

***

Po pierwszej chemii, Camila wymiotowała. Lekarz tłumaczył, że to naturalna kolej rzeczy, później organizm się przyzwyczai i nie mamy się czego obawiać. Nie ufałam mu, nawet jeśli mówił prawdę.

Po cichu weszłam do pokoju i zastałam tam rodziców Camili, czuwających nad nią, gdy ta leżała z zamkniętymi oczami na łóżku.

- Niech państwo już jadą do domu. Ja z nią zostanę - wyszeptałam. Było naprawdę późno.

Pokiwali głowami i bezszelestnie wstali z krzeseł. Mijając mnie, tata mojej dziewczyny, Alejandro, złapał mnie za ramię i spojrzał prosto w oczy. Poczułam się lekko onieśmielona, ale nie odwróciłam spojrzenia.

- Dziękuję, Lauren. Jesteś najukochańszą dziewczyną, jaką moja córka mogłaby sobie wymarzyć.

- Nie ma problemu - wzruszyłam ramionami. - Wiem, że na moim miejscu ona zrobiłaby to samo.

Pokiwał głową i poklepał mnie po ramieniu, po czym dołączył do żony i wyszedł z pomieszczenia.

Usiadłam na jaskrawo-zielonym krześle, wcześniej zajmowanym przez mamę Camili, Sinuhe. Wpatrywałam się w nią w milczeniu, myślałam, że spała. Jednak odezwała się słabym głosem, tym samym rozwiewając moje wątpliwości.

- Nie śpię, Lauren.

- Och, okej.

- Udawałam, bym nie musiała rozmawiać z rodzicami - zwróciła głowę w moją stronę.

- Traktują mnie inaczej - dodała. - Udają, że wszystko jest w porządku, a ja nawet nie potrafię na nich spojrzeć, mając świadomość, że to przeze mnie tak bardzo cierpią.

- Skarbie, tutaj nic nie jest twoją winą - zaprzeczyłam stanowczo.

Dotknęłam dłonią jej policzka.

- Nieprawda. Ty też przeze mnie cierpisz, Lauren. Widzę, jak bardzo starasz się tego nie okazywać, ale naprawdę nie musisz - złapała moją dłoń. Palce miała zimne i jeszcze bardziej szczupłe, niż poprzednio.

- Po prostu się martwię, Camz.

- Więc przestań - powiedziała bez żadnych emocji. Spojrzenie miała puste, nie potrafiłam niczego odczytać z jej twarzy.

- Co?

- Przestań się martwić.

Wytrąciła mnie tą prośbą z równowagi.

- Obawiam się, że nie potrafię...

- Tak będzie łatwiej, Lo. Zostaw mnie, znajdź kogoś, kto nie będzie miał problemów.

- Przestań pierdolić głupstwa, kochanie - odpowiedziałam nieco ostrzejszym tonem, niż zamierzałam.

- Chcę tylko byś była szczęśliwa, wiesz? - zapytała spokojnie, jednak zdradziła ją łza na policzku.

- Z tobą jestem najszczęśliwszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek mogłabym być - kciukiem starłam kropelkę z jej policzka.

Rozejrzałam się dookoła, aż mój wzrok zatrzymał się na szafce znajdującej się zaraz obok łóżka, a dokładniej na leżącym na niej drewnianym patyczku po lodzie. Podejrzewałam, że lekarz zapomniał zabrać go ze sobą. Rękami złapałam patyczek za końce i zaczęłam go wyginać, tak długo, aż w końcu z cichym trzaskiem się złamał. Camila przyglądała mi się w milczeniu.

- Kruchy, prawda?

Pokiwała głową.

- Nasze życie jest takie samo. Jak ten patyczek po lodzie - odparłam. - Takie piękne, takie delikatne...

- Ale jednocześnie takie kruche - dokończyła za mnie.

- Właśnie.

- Umieranie jest do niczego - powiedziała zrezygnowanym tonem, przecierając oczy dłońmi.

Westchnęłam.

- Życie też.

Czuwałam nad nią aż do następnego ranka.

Blue Butterfly (Camren)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz