Gdy to się stało, jadłam śniadanie. Zadzwonił do mnie tata Camili, Alejandro. Dziewczyna umarła w piękny sobotni poranek i byłam pewna, że gdzieś teraz siedziała na uczcie wśród aniołów i swojej rodziny, szczęśliwa i uśmiechnięta tak, jak tylko ona potrafiła się uśmiechać. Największy ból sprawiła mi świadomość, że nie mogłam być tam razem z nią.
- Wierzysz w cuda, Lo? - zapytała pewnego dnia, gdy leżała w szpitalnym łóżku, a każda z nas miała jeszcze nadzieję na lepsze jutro.
- Nie wiem. Ja chyba już w nic nie wierzę. Z wyjątkiem tego, że wyzdrowiejesz - odpowiedziałam.
Zgarnęłam tyle talerzy, ile udało mi się zmieścić w rękach. Rzucałam jeden po drugim na ziemię. Rozbijały się z trzaskiem o płytki, a ich kawałki wbijały w moją skórę, raniąc ją z każdym odłamkiem coraz mocniej. Na każde stłuczone szkło przypadało jedno bolesne wspomnienie.
- Kocham cię każdego dnia, o każdej porze, o każdej godzinie.
- A ja cię kocham z każdej twojej strony. Kocham cię, gdy się uśmiechasz, kocham cię, gdy płaczesz, kocham cię, gdy jesteś na mnie zła. Zawsze moja odpowiedź będzie taka sama. Kocham cię.
Trzaski tłuczonego szkła nie potrafiły zagłuszyć moich myśli. Dołączył do nich szloch. Nigdy nie spodziewałabym się, że byłam zdolna wydusić z siebie coś tak żałosnego i zdruzgotanego.
- Kiedyś stąd wyjedziemy. I będzie nam idealnie, Camz.
- Marzę tylko o tym, by być tam z tobą, Lolo.
- Będziesz. Razem będziemy.
Wydałam z siebie przeraźliwy jęk, który nawet w połowie nie potrafił wyrazić tego, co działo się w moim wnętrzu.
- Nie wytrzymam dłużej, nie potrafię - wyszeptałam.
Dłonie miałam poranione, całe pokryte i ubrudzone w jeszcze świeżej krwi. Odłamki szkła wbiły się również w skórę na stopach, a na nadgarstkach nie było już wolnego miejsca na więcej kresek, bólu.
- O mój Boże - odwróciłam się powoli. Taylor, uważając na rozbite szkło, podeszła i bez zastanowienia mnie przytuliła. - Lauren, co ty zrobiłaś...
- Brakuje mi jej. Tak cholernie mocno - mowa w tych okolicznościach stała się nie lada wysiłkiem.
- Wiem, Lauren. Wiem - pokiwała głową ze zrozumieniem. Spuściłam wzrok w dół, jej koszulka teraz też była pokryta krwią. Pociągnęłam nosem. - Ale pomyśl, teraz jest szczęśliwa. Nie musi się już tutaj męczyć.
W odpowiedzi zawyłam najgłośniej, jak tylko mój osłabiony głos na to pozwalał, a siostra pogładziła mnie po plecach.
- Już dobrze, Laur, już dobrze - powtarzała to tak długo, aż w końcu sama powiedziałam:
- Już dobrze.
***
Rodzice Camili proponowali mi, bym zajrzała do jej pokoju i wzięła sobie niektóre rzeczy dziewczyny. Odmówiłam. Nie byłam w stanie wejść do miejsca, z którym wiązało się tyle wspomnień. Poprosiłam jedynie, by przynieśli mi moje listy z szafki nocnej Camili.
Nad zapaloną świecą czytałam każdy po kolei, po czym wrzucałam je do ognia. Z każdym spalonym listem umierała cząsteczka mnie. Tylko one mi po niej zostały, a teraz ginęły w płomieniach. Gdy pozbyłam się ostatniego listu, poczułam, jakbym umarła razem z nią.
CZYTASZ
Blue Butterfly (Camren)
FanfictionCoś najwyraźniej chciało, żeby Camila i Lauren się spotkały; jakaś nieunikniona konieczność, siła wyższa, która doprowadza ludzi do smutku i do radości, do tego samego miejsca w tym samym czasie. Okładka autorstwa @lokitathegod.