🃏4. Wirus.

527 29 11
                                    

Joker

Zacisnąłem dłonie w pięści i z pełnym rozkoszy wzrokiem wpatrywałem się w leżące pode mną ciało młodego chłopaka.
Mimo iż praktycznie cały pokryty był brunatną krwią, z jego twarzy ku mojemu zadowoleniu wyczytać było można szeroki uśmiech. Co prawda, sztuczny i zrobiony przeze mnie, ale zawsze coś.
Kopnąłem jeszcze kilka razy zwłoki w nadziei, że wyciągnę z nich radość do ostatniej kropelki, a gdy wymęczę do końca chłopaka wszystko wróci do normy. 

Wyszedłem z pokoju po drodze rozkazując strażnikom pobyć się ciała. Uczucie satysfakcji na powrót zagościło w mojej głowie, na co niezmiernie się ucieszyłem. Wracając do gabinetu ryknąłem swoim jedynym i niepowtarzalnym śmiechem. Jak zawsze osiągnąłem sukces i gdzieś miałem to ile osób musiało przez to wycierpieć.
Siadając na kanapie w salonie, sięgnąłem ręką po szklankę mojego ulubionego napoju. Wziąłem łyk po czym zamknąłem oczy i skupiłem się na lecącej z radia muzyce. Nie miałem na dziś nic zaplanowane toteż ten dzień mogłem w spokoju przeleżeć na kanapie, a wieczorem udać się do klubu po drodze zabijając kilku baranów. Po głowie jak zwykle chodziło mi miliony niepookładanych myśli. Ciągle jakieś nowe pomysły co do morderstw wpadły mi do głowy robiąc w niej jeszcze większy chaos. Tak naprawdę nawet ja nie jestem w stanie zapanować nad swoim umysłem. Jest inną, żyjącą istotą, której nie jestem w stanie ujarzmić, a jedynie żyć z nią, o ile się uda w zgodzie. Chociaż i tak częściej z nią walczę.

- Szefie - do pokoju wpadł jeden z moich ochroniarzy. - nie chcę niepokoić, ale w klubie są zamieszki...

Bez słowa wstałem z kanapy i ruszyłem w stronie wyjścia.

***

Po dotarciu do garażu mieszczącego się pod klubem do moich uszu od razu dotarł gwar wrzasków i rozbijanego szkła. Z wizją kolejnych ofiar, bez stresu wysiadłem z auta i zwinne przemieściłem się na ciemną, śmierdzącą uliczkę. Resztki gazet jak zwykle w takich miejscach, walały mi się pod nogami, a pod śmietnikami dostrzec było można spitych meneli. Mimo wszystkich tych wad uwielbiałem te miejsca. To tutaj jako dziecko uczyłem się prawdziwego życia. Na tych właśnie uliczkach rodził się największy postrach Gotham.

- Jokerze - Usłyszałem za sobą grobowy głos dobrze znanej mi postaci. Zaśmiałem się pod nosem i odwróciłem w kierunku czarnego rycerza.

- Dlaczego tak poważnie? - zarechotałem lekko kiwając się na boki. Nietoperz stał teraz przede mną jak zawsze odkryty czarną narzutą i równie ciemnym strojem. 

- Gdzie ona jest? - warknął powoli idąc w moją stronę. Jego wiecznie posępny wyraz twarzy naprawdę zaczynał mnie irytować, a przede wszystkim nudzić. Przydałaby mu się zmiana...

- Nie wiem o kim mówisz.

Z szerokim uśmiechem na ustach zacząłem się powoli cofać. Jedna moja ręka powędrowała w okolice umieszczonego za moimi plecami pistoletu.

- Nie próbuj Joker. - Mężczyzna zauważył mój ruch i unosząc głowę ukazał mi rząd stojących na dachu strzelców. - Co zrobiłeś z Kelly?

- Nie kojarzę - mruknąłem z rozbawieniem.

Chwilę później Nietoperz stał przede mną z wycelowanym w moją głowę pistoletem. Czułem się dumny z naruszenia jego nieskazitelnej obojętności. W końcu pokazał jakieś uczucia. Brawo dla mnie!
Machnąłem ręką i zacząłem zwijać się że śmiechu kompletnie nie zwracając uwagi na celującego we mnie bronią mężczyzny.

Psychopata 2 || Joker ❣️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz