🃏 5. Powrót

523 30 3
                                    

Coraz gorzej znosiłam tak spory ubytek krwi z mojego ciała. Zimne dreszcze zawładnęły mną już całkowicie, a obraz przed oczyma coraz bardziej mi się zamazywał. Opadłam na piach i resztkami sił zaczęłam zdejmować z nóg podarte już rajtuzy. Ból towarzyszący mi przy niemal każdej czynności był nie do zniesienia. Zaciskając zęby przedarłam cienki materiał na dwie części i krzycząc z potwornego bólu zaczęłam obwiązywać nim krwawiące rany.
W końcu oparłam głowę o zimny piach i zamykając oczy, pozwoliłam sobie na odpoczynek.

***

Otworzyłam oczy i spojrzałam na wiszące nade mną, okryte milionem błyszczących kropek niebo. Nie minęła chwila, kiedy na powrót moje ciało ogarnął wielki ból i równie mocne pieczenie w okolicach zabandażowanych ran. Spojrzałam w ich kierunku. Do materiału zdążyło poprzyklejać się masę maluteńkich ziarenek piachu i niewielkich kawałków glonów. Wyglądało to obleśnie i z pewnością już wdało tam się zakażenie, jednak nie byłam w stanie nic zrobić. Jestem całkowicie sama i nigdy wcześniej nie przygotowywałam się na życie w takich warunkach. Zresztą skąd mogłam wiedzieć, że pewnego dnia ktoś postanowi mnie wyrzucić na prawdopodobnie bezludną wyspę na środku oceanu?

Sądząc po zaschniętych czerwonych plamach krew nie sączyła mi się już z ran. Nie wiem jak długo spałam i ile krwi straciłam, ale z ręką na sercu mogę powiedzieć, że czuję się o wiele lepiej niż przed uśnięciem. Co prawda, nadal byłam słaba, wycieńczona i cholernie chciało mi się pić, ale przynajmniej nic mi się nie mąciło w głowie.

- Darf! - zawołałam swojego przyjaciela i w miarę możliwości zaczęłam rozglądać się na boki. - Darf? Przyjacielu!

Ale żółwia nigdzie nie było. Nie pamiętałam co się z nim stało, ale byłam przekonana, że to wszystko wina tego durnego drapieżnika.
Po policzku spłynęła mi łza. Straciłam ostatnią istotkę, która chciała mi dotrzymywać towarzystwa. Teraz zostałam całkowicie sama, zdana wyłącznie na siebie przy czym nie byłam nawet w stanie w pełni się ruszać. Dawałam sobie co najwyżej siedem dni życia, może mniej.

Z trudem wstałam z piachu. Było mi zimno, więc szybko okryłam się leżącym pode mną strojem ochroniarskim. W towarzystwie ogromnego bólu, szumu fal i ćwierkania żyjących na drzewie ptaków stałam i wpatrywałam się w jakby nigdy nie kończący się horyzont.

Nie czekałam długo kiedy z jasnych chmur wyłoniła się lecąca w moim kierunku duża, brązowa kulka. Wytrzeszczyłam oczy i z niedowierzaniem wpatrywałam się w postać.

- Nie wierzę - bąknęłam pod nosem i sięgnęłam po znajdujący się w kieszeni pistolet.

To była moja okazja. Musiałam z niej skorzystać.
Kierując pistolet w stronę nieba pociągnęłam za spust. Huk rozbrzmiał nad moją głową wypędzając kolorowe ptaki z drzew tak, że rozproszyły się na wszystkie strony.
Ku mojemu zdziwieniu samolot był coraz bliżej mnie. Nie byłam pewna czy to co widzę jest rzeczywistością czy po prostu zaczynam mieć omamy, ale na mojej twarzy od razu zagościł szeroki uśmiech.

... Do pewnego momentu.

Gdy helikopter był już na tyle blisko, że mogłam dotrzeć jakiej jest firmy z mojego oblicza momentalnie znikły wszelkie wyrazy szczęścia. przez chwilę nawet miałam ochotę odwrócić się na pięcie i doczołgać w najbliższe krzaki, ale powstrzymałam się.
Na ogonie maszyny widniał wielki, czerwony napis  "Ha Ha Ha" od razu zdradzający tożsamość właściciela. Zacisnęłam mocniej dłoń na znajdującym się w niej pistolecie.

-Joker - warknęłam i resztkami sił podeszłam do lądującego tuż obok helikoptera, kierując w niego z broni jaką miałam w ręku.

Drzwi maszyny powoli zaczęły się otwierać, a z nich jak na zawołanie wyskoczyła wysoka, zielonowłosa postać. Ubrana była w swój ukochany, czarny garnitur z szerokim uśmiechem na twarzy jako dodatek do całej stylizacji.
Od razu moim ciałem zawładnął gniew i pragnienie zemsty. Miałam ochotę wbić w niego nóż, poderżnąć gardło i najlepiej zmyć mu z twarzy ten idiotyczny uśmiech, który w tym momencie był całkowicie nie na miejscu. Zaczęłam się zbliżać w jego kierunku, a gdy ten dostrzegł w jakim stanie jestem zaczął powoli się cofać nakładając na buzię lekki grymas obrzydzenia.

- Joker! - krzyknęłam i mimo bólu oraz mdłości przyspieszyłam kroku. - Ty pieprzony egoisto!!! Jak mogłeś?! - Pociągnęłam za spust, ale nic się nie zdarzyło. Zielonowłosy wybuchnął śmiechem i machnął ręką w stronę siedzących w maszynie mężczyzn. Zdenerwowana odrzuciłam nie przydatny mi już pistolet na bok.

Wtem obok Jokera pojawiło się dwóch ochroniarzy. Od razu podeszli do mnie i mimo mojej szarpaniny, złapali mnie za ramiona i zaprowadzili do samolotu. Omijając fakt pochwycenia mnie bez mojej zgody byłam im bardzo wdzięczna, że nie dotykali mnie za poranione przedramiona.

- Krwawisz - Mruknął przyglądając się moim ranom, z których na nowo pod wpływem energicznych ruchów zaczęła cieknąć brunatna substancja.

- Doprawdy?! - Nawet w takiej sytuacji nie mogłam się powstrzymać od kąśliwej uwagi. - Ciekawe czyja to wina.

Dwoje mężczyzn ostrożnie posadziło mnie na jednym z mieszczących się w helikopterze fotelów. Wściekła rzuciłam im jedynie pełne żądzy krwi spojrzenie. Spojrzeli się po sobie po czym powoli zaczęli się ode mnie odsuwać na co prychnęłam z rozbawieniem.

- Opatrzcie ją - rozkazał zielonowłosy swoim pracownikom na co oni niechętnie sięgnęli leżącą w rogu apteczkę. - i dajcie coś do picia - dodał, a ja słysząc te słowa niezmiernie się ucieszyłam.

Chwilę później miałam już w ustach chłodną, ale i jedną z najlepszych jaką kiedykolwiek piłam wodę mineralną. Podczas, gdy jeden z nich pomagał mi pić, drugi delikatnie zdejmował mi z rąk zrobione przeze mnie, badziewne opatrunki. Moje bandaże nie schodziły łatwo, a tym bardziej nie bezboleśnie. Zaschnięta krew przykleiła się do materiału przez co każda próba odwinięcia go kończyła się ogromnym bólem i moim donośnym krzykiem, przy którym Joker zazwyczaj przewracał oczami jakbym robiła hasał o byle co. 

Jak tylko natrafiła się okazja pokazywałam mu jak bardzo go potępiam za to co mi zrobił. Wystarczyło, że spojrzał w moim kierunku, a ja od razu odwracałam wzrok na co Psychopata jedynie gniewnie powarkiwał. 

Złość i wdzięczność przelewały się między sobą w mojej głowie tak, że nie byłam w stanie odróżnić co aktualnie czuję. Z jednej strony powinnam była się cieszyć i dziękować Jokerowi za uratowanie mnie, ale z drugiej była to w końcu jego wina i gdyby nie to nie musiałby mnie znikąd ratować. 

- Dlaczego? - spytałam, gdy dwoje mężczyzn skończyło mnie opatrywać.

- Bo tak -  syknął odwracając się do mnie tyłem.

- Tak po prostu mnie zostawiłeś?! - warknęłam podnosząc się z fotela.

Psychopata przechylił głowę i spojrzał na mnie kątem oka. 

- Gdyby nie twoja matka...

- Moja matka nie żyje! - Krzyknęłam przerywając mu wypowiedź. Mimo że wiedziałam, że może się to źle skończyć nie poprzestałam na tym. - I to z twojej winy!

- Dałem ci jedynie pistolet, nie mówiąc nawet jak się go używa. - powiedział i poszedł do kabiny pilota. Maszyna wzniosła się w niebo, a ja ponownie usiadłam na miejscu, wlepiając wzrok w ciągnącą się pod nami błękitną otchłań.

Tak bardzo chciałabym go zabić, ale i jednocześnie tak strasznie cieszę się na jego widok, że nawet gdybym miała podstawioną broń przy jego skroni nie pociągnęłabym za spust.

Psychopata 2 || Joker ❣️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz