6. Podejdź bliżej, słodka Jane

498 20 0
                                    

Ona

Po pomieszczeniu rozległ się wysoki dźwięk. Odbił się od ścian i ucichł, zanim Boss zdążył spojrzeć w miejsce, z którego dochodził.

A gdy już to zrobił, gdy spojrzał w dół na pomalowaną na jasny beż posadzkę, zobaczył klucz. Szary, zmatowiały klucz do wyjścia z Piwnicy.

Jego uścisk rozluźnił się. Schylił się i podniósł klucz z podłogi, nadal ściskając materiał mojej bluzki jedną z masywnych dłoni, po czym przyjrzał się mu uważnie, jak gdyby widział go po raz pierwszy i nie był pewny jego zastosowania. Ale widział go już nie raz. I znał jego zastosowanie lepiej niż ktokolwiek inny.

Czułam bijącą od niego szaleńczą złość. W przeciwieństwie do twojego gniewu, jego nigdy nie był duszony w zarodku. Gniew, który można było zobaczyć w jego oczach. W jego podstawie. A nawet w mięśniach jego twarzy czy dłoni, które zaciskały się na moim ubraniu, którego szwy lada chwila mogły pęknąć.

Przeniósł wzrok na ciebie. Próbowałeś ukryć lęk. Z niewiadomego powodu ukrywałeś nawet zaskoczenie, którego wyraźne oznaki mogłyby ci pomóc w tej sytuacji. Ale zachowywałeś kamienną twarz, nie spuszczając wzroku z Bossa. Czekałeś na jego ruch.

Albo fatalnie tłumiłeś w sobie strach, albo w ciągu ostatnich dwóch miesięcy poznałam cię zbyt dobrze. Zbyt dobrze jak na człowieka, którego nigdy nie chciałabym znać. Zbyt dobrze jak na człowieka, który przetrzymywał mnie w swojej sypialni. A przede wszystkim zbyt dobrze jak na człowieka, którym myślałam, że jesteś. I którym ty myślałeś, że jesteś.

Myliliśmy się, Justin.

W jednej, zupełnie niespodziewanej chwili Boss mnie puścił. Nieprzytrzymywana jego siłą opadłam na podłogę, ale szybko się podniosłam. Wtedy był już przy tobie.

Kiedy cię bił, z jego ust wylatywały oskarżenia, jedno po drugim.

Nigdy nie nadawałeś się na lidera.

Byłeś litościwy. Zdolny do dobroci. Zdolny do miłości.

W jego ustach te pozytywne cechy brzmiały jak wulgaryzmy, jak coś godnego wstydu - słowa przynoszące upokorzenie.

Chciałeś ją wypuścić. Zniszczyłbyś nasz gang. Wszystkie dziewczyny uciekłyby, a chwilę później byłaby tu policja. Zniszczyłbyś nas wszystkich, gnido.

Wkrótce znaleźliby inne gangi. Pogrążyłbyś swojego ojca, dziadka.

Swoją matkę.

Wszyscy skończylibyśmy w więzieniu.

Ty także.

To byłby nasz koniec, spowodowany twoją bezmyślnością, twoim infantylizmem!

Dzieciaku.

Idioto.

Kurwi synu.

To tylko część tego, co powiedział.

Po kilku ciosach w twarz i kopnięciach w brzuch, podniósł cię z podłogi i wręcz rzucił na ścianę, po czym przytrzymał cię za szyję. Widziałam jak zaciskał palce na twojej szyi. Wręcz wbijały się w twoje ciało, w twoją krtań. Po chwili twoja skóra w okolicach uścisku stała się biała, a ty bladłeś razem z nią.

- Nie nazywaj mnie tak. - zdołałeś wydusić z siebie, zanim twój organizm nie przykazał ci rozpaczliwej walki o haust powietrza. Otwierałeś i zamykałeś usta, próbując napełnić swoje płuca tlenem.

- Jak? Kurwim synem? - powtórzył jadowitym tonem. W tamtej chwili kojarzył mi się z bestiami wytatuowanymi na jego ciele. Nieustępliwy. Dziki. Okrutny. I jeszcze bardziej zwierzęcy niż one. - Przecież nim jesteś. Tak, liderze Justin - powiedział kpiąco z drwiącym uśmiechem na twarzy, który był znakiem, że czerpie radość z cierpienia innych, słabszych, podporządkowanych mu osób i udowadniania swojej władzy - Jesteś synem kurwy. Jesteś zrodzony z nic nie wartej, przypadkowej dziwki, porwanej z jakiejś zabitej dechami wsi. Zwykłej dziewczynki, takiej jak większość tutaj. Tyle jest warta połowa ciebie. A druga połowa... Cóż, druga połowa niewiele kogo obchodzi.

The Cellar | JBOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz