12. Hasło : Koliber 312

319 19 0
                                    

On

Kolejne dni były nieszczególnym, bezbarwnym okresem, którego zupełnie nie pamiętam. Doby zlewały się ze sobą, na dobrą sprawę nie różniąc się zupełnie niczym. Robiłem wszystko to, co do tej pory. Obowiązki lidera wykonywałem niechętnie, był to bowiem czas, kiedy sądziłem, że wysoka pozycja i blizny i tak mi się należą i nie powinienem się kłaść przed innymi, aby je uzyskać. Innymi słowy, stwierdziłem, że to wszystko nie ma sensu, a nasz system jest niedopracowany i ułomny, a najlepiej dla mnie by było po prostu wyjechać do gangu, który stać przynajmniej na stałe ogrzewanie. Kropka.

Oprócz tego mnóstwo czasu poświęcałem na ćwiczenia. Być może chciałem po prostu osiągnąć wizerunek prawdziwego Bossa (wiecie, mięśniak z widocznymi żyłami na ramionach, etc.), ale robiłem to głównie aby odreagować. Miałem wrażenie, że jeśli ćwiczę do momentu, kiedy moje mięśnie przestają pracować, a następnego dnia nie ma sposobu, aby wykonać jakikolwiek ruch bez odczuwania bólu, to równocześnie daję z siebie wszystko w każdych innych kategoriach życia.

Cóż. Okazało się, że to gówno prawda.

W mojej głowie panował istny chaos, z którym nie dawałem sobie rady i, chcąc nie chcąc, zdawałem sobie sprawę, że już nie mam siły na to wszystko, nie mam nawet siły, by chociaż próbować ogarnąć myślami pewne sprawy. Nie miałem pojęcia, czy na pewno dobrym pomysłem było robienie nadąsanych min do Bossa i czy nie pożałuję w przyszłości sposobu, w jaki traktuję Jane i inne dziewczynki. Jednego dnia myślałem, że mogę żyć jak tylko mi się podoba. Kolejnego dnia miałem wątpliwości. Po czym w ogóle przestawałem cokolwiek myśleć. Ale to wszystko miało się wkrótce zmienić...

Ale dobra, koniec o mnie. Przejdźmy w końcu do Jane.

W lepsze dni starałem się jej zapewnić wszystko, co najlepsze. W gorsze dbałem przynajmniej o jej bezpieczeństwo. Więc obojętnie od dnia, gdyby ktoś tknąłby Jane, dostałby po mordzie, o czym się już zresztą przekonał Ian. I dobrze.

Jane, podobnie jak ja, miała chwile załamania, z tą różnicą, że ona miała do tego konkretne, treściwe powody. W takich sytuacjach, kiedy się źle czuła lub bała, starałem się być przy niej i ją - jak ona to nazywała - wspierać. Robiłem rzeczy, które nigdy wcześniej nie przyszłyby mi do głowy - głaskałem ją po ramieniu, a czasem nawet całowałem po dłoniach. Pewnego wieczora zauważyłem, że czesanie jej włosów przed snem sprawia przyjemność także mnie. Wtedy myślałem, że to właśnie jest miłość...

Ale nie miałem racji.

*

Ona

Pierwszy raz od kilku miesięcy zobaczyłam słońce.

Czułam na skórze dotkliwy mróz. Ale cieszyłam się. Traktowałam to jako rodzaj powitania.

Wkrótce zapomniałam i o mrozie.

Pamiętałam dokładnie kierunek w stronę mojego domu, ale na razie myślałam jedynie o trawie, która łaskotała mnie aż po łydki, kiedy biegłam z Susan za rękę. I nie czułam niczego poza radością, rozpaczliwą radością, podobnej do tej, którą czuje głodny, kiedy w końcu poczuje smak jedzenia, którą czuje powracający żołnierz stęskniony za domem.

Dobrze było w końcu odetchnąć świeżym, zimowym powietrzem.

Piszczałyśmy, nie obawiając się, że ktoś nas usłyszy - w pobliżu nie było przecież żadnych zabudowań. Od czasu do czasu kazałeś nam się zamknąć, ale widziałam, jak mimowolnie uśmiechasz się pod nosem, po części ciesząc się z nami.

The Cellar | JBOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz