Rozdział trzeci

1.3K 160 82
                                    


  A niech stracę, łapcie jeszcze jeden rozdział :D  



Harry czuł, jak serce tłucze się mu w piersi. Nie słyszał niczego podejrzanego i nie widział w pobliżu nikogo, ale ktoś jednak dostał się na łódź. Może nawet wciąż był w środku! I w jakiś sposób dał sobie radę z psami. Przerażająca myśl ścisnęła mu gardło, ale w następnej sekundzie spod pokładu wyskoczyła Lady, z radości omal nie przewracając swego pana. Chłopak odetchnął z ulgą.


– Och, Lady, dzięki Bogu, że nic ci nie jest. Co się stało? Gdzie jest Skye? – mówiąc to zajrzał za próg kuchni. Dostrzegł lśniący męski but i stojącego obok psa.


– Skye? – zawołał – Chodź tutaj.


Pies spojrzał na niego i zamerdał ogonem, ale nie uczynił żadnego wysiłku, żeby choćby ruszyć łapą. Tymczasem w polu widzenia pojawił się mężczyzna i Harry zauważył opaloną rękę z długimi palcami, trzymającą Skye'a za obrożę.


– To pan! – wykrzyknął oskarżycielskim tonem, czując na sobie spojrzenie chłodnych, niebieskich oczu natręta – Co pan tutaj robi? Jak pan tu wszedł? I co pan zrobił z psami? Przecież one nigdy nie wpuszczają nikogo na pokład!


Louis Tomlinson wzruszył ramionami.


– Widocznie dla mnie zrobiły wyjątek.


Wyglądał na wyraźnie odprężonego i zadomowionego. Również psy kręciły się wokół niego, traktując go tak, jakby był regularnym gościem.


– Nie rozumiem tego – odparł brunet – Powinny odgryźć panu kawałek ręki. Ale tak czy owak, nie miał pan prawa tutaj się wdzierać.


– Nie wyłamałem zamka. Łódź była otwarta. Uznałem więc, że nie odszedł pan daleko, więc mogę usiąść i poczekać.


Harry zmarszczył brwi. Zawsze zamykał drzwi, nawet jeśli wychodził tylko na chwilę. Ten człowiek kłamał. W małej kabinie wyglądał na wyższego, niż w rzeczywistości, wypełniając ją swoją postacią. Nigdy przedtem Harry nie czuł takiego lęku przed ciasnotą pomieszczenia.


– Prawdę mówiąc – ciągnął Louis – Nie przypuszczałem, że czekanie potrwa tak długo.


– Nie wierzę panu – powiedział Styles – Zawsze, ale to zawsze zamykam łódź.


– Tym razem pan tego nie zrobił.


Harry cofnął się myślą do początku dnia i nagle stwierdził, że Tomlinson ma rację. Przyglądał się mu badawczo. Harry'ego rozeźliło, że pozwolił się złapać.


Odwrócił się ze złością.


– Nie miał pan prawa wchodzić tutaj jak do własnego domu. Żadnego prawa!


– Wolałby pan, żebym czekał na zewnątrz?


– Wolałbym, żeby pan poszedł do diabła i więcej nie wracał.


– Psy był osamotnione. Pomyślałem, że dotrzymam im towarzystwa.


Harry nadal nie mógł zrozumieć, jak mężczyźnie udało się obłaskawić zwierzęta. Jego poczucie bezpieczeństwa nagle gdzieś przepadło. Jeśli psy dały się podejść Louisowi Tomlinsonowi, to równie łatwo mogłyby to uczynić wobec kogoś innego. Zimny dreszcz przebiegł mu po plecach.


– Może zechciałby mi pan dokładnie wyjaśnić powód tego najścia? – zażądał chłodno.


– Czy to nie oczywiste? Ostatniego wieczoru przerwano nam. Przyszedłem dokończyć rozmowę.

W pułapce [LARRY STYLINSON]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz