Rozdział 7

176 11 1
                                    

W końcu zdecydowałam się na czarną obcisłą sukienkę do połowy ud. Na nogi włożyłam czarne szpilki i wzięłam jeszcze czarną kopertówkę, do której schowałam telefon, hajs i inne rzeczy.

Rozczesałam swoje włosy i pomalowałam (bordowa pomadka, eyeliner, rzęsy i czarne cienie). Byłam gotowa. Zeszłam na dół, gdzie zatrzymał mnie brat.

– Gdzie się wybierasz? – zapytał mnie Lu.

– Na imprezę, mówiłam ci o niej! – wytłumaczułam temu jełopowi.

Na nic nie czekając minęłam go i wyszłam z domu. Weszłam do garażu i wsiadłam do czarnego Bugatti.

Po dziesięciu minutach dotarłam do klubu. Zaparkowałam auto i podeszłam do ochroniarza.

– Lia Black. – podałam nazwisko.

Facet spojrzał na listę gości i kiwnął głową. Weszłam do budynku. Tam zobaczyłam pewnego ładnego chłopaka. Podszedł do mnie. Na kilometr waliło od niego perfumami o zapachu wody z kibla i papierosów.

– Hej mała. – uśmiechnął się.

– Nie mów tak do mnie więcej, bo cię spoliczkuję. – zagroziłam.

Po chwili zaczęliśmy się chihrać. Przedstawiliśmy się sobie. A więc on ma na imię Hill. Usiedliśmy na kanapie i poczęstował mnie jointem. Już nie raz je paliłam. Nawet kiedyś przez dwa miesiące byłam od nich uzależniona.

*****
– Chodź, pokażę ci coś. – Hill chwycił mnie za rękę.

– Niby co, Romeo? – zakpiłam.

Żaden facet nie lubi tego sprośnego i gejowskoego określenia.

– Zobaczysz. – puścił do mnie oczko.

Wyszliśmy z ogromnej sali i wyszliśmy na korytarz. Długi i zimny. Kierowaliśmy się w stronę toalet. Na przeciwko nas były dwa wejścia. Do damskiej i męskiej. O dziwo weszliśmy do damskiej i stanęliśmy przed długim lustrem. Hill zablokował drzwi.

– Ej, co robisz skurwielu? – warknęłam.

Uśmiechnął się łobuziarsko i złapał mnie za biodra. Co za mutant. Z kieszeni spodni wyjął zgnieciony papier. A raczej dwa papiery.

– Widzisz? – jakbym była ślepa. – To są twoje mandaty. Jeden z przed miesiąca, a drugi z przed roku.

Nie winikam, skąd on je ma, bo doskonale wiem. Kiedyś byłam w tym klubie i wywaliłam je tu.

– Nie rozumiem, po co mi to pokazujesz. – zadrwiłam.

– Queen of Kill, twoje podpisy różnią się. –wskazał na moje podpisy na kartkach.

– Co ty mi sugerujesz? –  wkurwiłam się. – Nie ufasz mi? Słuchaj, ja nie dam sobą pogrywać! Nawet nie wiesz kim jest Queen of Killing i jej gang! Mogę cię zabić! Będę cię tak torturować, że będziesz błagał mnie o śmierć!

– Mam to odebrac jako groźbę? – jaki chuj.

– A jak myślisz? – poniwnie zadrwiłam.

Szybko uciekł przede mną. Chyba wszedł na salę, bo usłyszałam głośne bity. Westchnęłam i też tam weszłam.

Usiadłam przy barze. Miałam ochotę na wódkę, szoty, jointy i natkotyki. Poprosiłam barmana o szota. Jednym łykiem go wypiłam. Potem nadszedł czas na resztę używek.

*****
Trochę dużo wypiłam. Za dużo. Dziesięć szotów, cztery wódeczki, a do tego multum jointów i marihuana.

Lucas po mnie przyszedł i zawiózł moim Bogatti do domu. Chwiejnym krokiem najebańca weszłam do salonu i upadłam na kanapę.

– Chcę do pokoju. – mruknęłam najebana w trzy dupy*.

Czuć było ode mnie alkohol i inne używki, które w siebie wciągałam.

– To ja cię tam może zaniosę siostra. – powiedział i chwycił mnie w stylu panny młodej.

Kochany...

******************************
Trochę krótki rozdział, ale trudno. Hill pojawi się jeszcze w następnych dwóch rozdziałach, ale nie będziecie mieć okazji, by go polubić xD.

*nie wiem dokładnie, czy mówi się w ,,cztery" czy ,,trzy"

Queen Of Killing | ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz