Rozdział 41

405 59 74
                                    

Taehyung czekał. Cierpliwie czekał, aż dostanie telefon z jakiegokolwiek miejsca, że znaleziono jego matkę. To było jedyne, co mógł robić. Oczywiście, szukał jej także na własną rękę, ale zbyt wiele nie mógł zrobić. Był tylko zwykłą osobą i ciężko było mu dostać informacje, nawet o własnej matce. Ta dobrze się ukryła i najwidoczniej naprawdę nie chciała, aby ktokolwiek, a szczególnie Tae, ją znalazł.

- Hej Tae. Co robisz? – zapytał Yoongi, obejmując młodszego od tyłu i całując go w szyję.

- Cześć hyung. Myślę tylko... - mruknął w odpowiedzi i oparł głowę o ramię starszego, wpatrując się w niego kątem oka. Uwielbiał Min'a, choć i to jest mało powiedziane. Kochał go, ale wciąż nie powiedział tego na głos. Z resztą, drugiemu także się do tego nie śpieszyło.

- O czym myślisz, gwiazdeczko? – zadał kolejne pytanie tym swoim troskliwym tonem, na który Taehyungowi topiło się to jego delikatne serduszko.

- O mamie i tacie... O moim rodzeństwie też... Tęsknię za tymi dwoma rozrabiakami, chociaż pewnie już nie są tacy mali, jak ich zapamiętałem...

- Nie przejmuj się, na pewno ich znaj-... poczekaj chwilę, ktoś do mnie dzwoni – powiedział starszy i wyjął urządzenie z kieszeni swoich spodni. Odebrał i słuchał tego, co ma mu do powiedzenia rozmówca. Rozłączył się po paru minutach i spojrzał na swojego dzieciaka z uśmiechem.

- Tae... znaleźli twoją mamę – powiedział ze spokojem, jednak kąciki jego ust unosiły się coraz wyżej.

- Tak? Matko, jak się cieszę! Hyung, gdzie ona jest? – wyrzucił z siebie energicznie Kim.

- Zmierza na lotnisko do Incheon. Ma zamiar opuścić kraj. Dzisiaj o 20 ma odlot. Masz kilka godzin Tae, zdążysz – odparł na jego pytanie, ale nie zdążył dodać nic więcej, ponieważ młody zerwał się ze swojego miejsca i jedynie założył buty, a zaraz potem wybiegł z domu.

Kim byłby jednak Yoongi gdyby nie pobiegł za nim?

Nie zdążył jednak wykonać zbyt wielu kroków poza teren swojego ogrodu, a usłyszał pisk opon i głośny huk zaraz potem. Przerażony wyszedł zza rogu i naprawdę nie wiedział, co ma w tym momencie zrobić. W jednej chwili w jego oczach stanęły łzy, a on znów zerwał się do biegu, choć jego nogi właśnie były jak z ołowiu.

Szybko dopadł do ciała leżącego na ziemi. Bezwładnego i zakrwawionego. Padł przy nim na kolana i ułożył jego głowę na swoich udach.

- Hej, Tae, obudź się... - powiedział wyraźnie przerażony i odsunął grzywkę z zamkniętych oczu młodszego. Nie otrzymał jednak odpowiedzi ani żadnego znaku życia. Wtedy też sprawdził, czy jego gwiazdeczka oddycha. Nic z tego.

- Tae, proszę, nie umieraj, nie zostawiaj mnie tutaj – zwrócił się do niego gorączkowo, a jego łzy skapywały na policzek młodszego. Ułożył go prosto na rozgrzanym asfalcie i przystąpił do masażu serca, wciąż dławiąc się łzami. Kim w dalszym ciągu nie odzyskiwał przytomności.

Pogotowie przyjechało dopiero po jakimś czasie, Yoongi nawet nie był w stanie stwierdzić, ile minęło.

Był jednak świadomy jednego.

Słów, jakie wypowiedział ratownik medyczny.

- Przykro mi, ale tego chłopaka nie da się już uratować. Stwierdzam zgon na miejscu.

_______________________

Dziękuję za czytanie tego ff do samego końca <3 ;)

Come back to me, pleaseWhere stories live. Discover now