With you from dusk till dawn

933 55 31
                                    

Z tobą od zmierzchu do świtu.

~ ~ ~

Zrobili mi płukanie żołądka i podłączyli do kroplówki, także nawet kiedy już odzyskałem przytomność, wciąż byłem przypięty do łóżka. W dodatku nie mojego, z czego zdaję sobie sprawę niemal od razu. Spędziłem w tej sypialni zbyt wiele czasu, żeby od razu jej nie rozpoznać. Słyszę, że Cain jest gdzieś na korytarzu i rozmawia z lekarzem, z tym samym, którego jeszcze dzisiaj rano odprowadzał do drzwi.

Dobra, rzeczywiście trochę mnie poniosło. Nie powinienem był tak lekkomyślnie łykać tych wszystkich tabletek, ale skoro znam siebie, śmiem sądzić, że i tak nie było ze mną tak źle. To tylko leki przeciwbólowe, przecież nic by mi się nie stało, a przynajmniej zapewniłem sobie odlot, żeby nie zwariować od nawału tych wszystkich informacji.

Teraz jest gorzej, bo jestem w pełni świadomy i wiem, że nie mogę już przed tym uciec. A jeśli będę myślał o Malcolmie i tym jak mnie wykorzystał, ponownie skończę w ten sposób, albo nawet jeszcze gorzej. Jak już raz się uzależnisz, pozostajesz taki na zawsze, taka jest prawda. Nieważne ile wytrzymasz w trzeźwości, prędzej czy później nastaje moment, w którym przegrywasz walkę z samym sobą i zwyczajnie składasz broń. Z dwojga złego, lepiej, że stało się to w czyjejś obecności, przynajmniej szybko przywrócili mnie do porządku. Co i tak jest słabą wymówką, ale tylko taką w tej chwili posiadam.

Wkrótce drzwi od pokoju się otwierają i nikt inny jak Cain wkrada się do środka i przysiaduje na krawędzi łóżka, wzrokiem badając ustawioną obok kroplówkę.

- Marco powiedział, że musisz uzupełnić płyny – mówi po chwili.

- Cóż, wypiłem wczoraj całą butelkę tequili, prawda? – silę się na humor, ale żaden z nas go nie podłapuje. Może atmosfera nie jest tak napięta i niezręczna jak jeszcze przy śniadaniu, ale czuć, że coś wisi w powietrzu.

- Kurwa, naprawdę to spieprzyłem, co? – Sięga dłonią, by przeczesać swoje długie loki, możliwe, że trochę bardziej agresywnie niż jest to konieczne. – Zepchnąłem cię z klifu i zniszczyłem tyle miesięcy twojej ciężkiej pracy.

- Cain – zaczynam stanowczym głosem, nieco poprawiając się na łóżku, żeby wyglądać nieco poważniej i bardziej reprezentacyjnie, przynajmniej na tyle, ile można, siedząc w łóżku z podłączoną do przedramienia kroplówką. – Jestem dorosłym mężczyzną i sam podejmuję własne decyzje. Niektóre z nich są złe, a niektóre dobre. Miałem pełną świadomość tego, że nie powinienem był sięgać po alkohol, ani po tamte tabletki, ale i tak to zrobiłem, bo miałem chwilę słabości.

- Ale gdyby nie ja, nawet nie czułbyś takiej potrzeby.

- Jestem uzależniony – mówię prosto, bo prawda jest taka, że to jest właśnie odpowiednia i kluczowa odpowiedź. – Zawsze czuję taką potrzebę, czasami tylko jest ona mocniejsza, a ja nie potrafię jej się oprzeć. Tak już bywa.

- Dlaczego tak mówisz? – pyta, w końcu podnosząc na mnie wzrok. Jego oczy iskrzą ciemną zielenią i są tak bardzo ciekawe, że przez moment zapominam kim on w ogóle jest. Ten szorstki i ostry wizerunek, który sobie wypracowuje, znika na moich oczach, zastąpiony niewinną ciekawością i strachem. – Jak możesz w ogóle mnie nie obwiniać i być takim opanowanym w tej sytuacji? Albo cholernie dobrze się kryjesz, albo naprawdę nie jesteś na mnie nawet odrobinę zły.

- Czemu miałbym? – odpowiadam pytaniem, na co zmarszczki na jego twarzy, świadczące o dezorientacji jedynie się pogłębiają. – Może i powinienem się złościć, ale do czego by to nas doprowadziło? Jak mam być szczery, to nigdy nie byłem tego typu człowiekiem. Nie wiem, taki już jestem, że złość wydaje mi się bezsensowna. Oczywiście to nie tak, że wszystko toleruję i nigdy się nie gniewam, ale... - przerywam, bo ten słowotok nawet nie ma sensu. Sam nie wiem co chcę mu powiedzieć i gdzie to wszystko zmierza. – Chcę po prostu, żeby było z nami w porządku. Cokolwiek by to nie było.

b l o o m | boyxboyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz