Chapter Seven

1.9K 128 67
                                    

Dni mijały, a do przerwy świątecznej było coraz mniej czasu. Wydawałoby się, że jeszcze tydzień temu było cieplutko i słonecznie. Dzisiaj za to świat przykryty został białą, zimną kołdrą. To zaskakujące jak szybko potrafi zlecieć czas, kiedy się nim  zbytnio nie interesujemy.

Prawie wszyscy uczniowie o tej porze roku siedzieli przed kominkami i popijali gorącą herbatę. Wyjątkiem były pierwszoroczniaki, które beztrosko bawiły się w śniegu.

Znalazł się jeszcze jeden wyjątek - Marie.
Ta dziewczyna kochała zimę, kochała śnieg i ten delikatny, mroźny wiaterek.

Na rudych lokach czarownicy osadzały się płatki białego puchu.
Gryfonce nie doskwierało zimno, pomimo braku szalika, czapki i ciepłej kurtki.
Pomimo, że nie odczuwała niskich temperatur tak jak inni, to przeziębienie brało ją ze zdwojoną siłą.

Mimika dziewczyny wskazywała na to, że intensywnie nad czymś myśli. Powodem jej "dryfowania w przestworzach" był nie kto inny jak Riddle. Zastanawiała się jak to jest z ich relacją. Kiedyś wszystko było takie... Łatwe do zrobienia czy powiedzenia. Teraz w jego towarzystwie czuła się dziwnie skrępowana. Czasem nawet nakryła samą siebie na wpatrywaniu się w Tom'a, a kiedy już sobie to uświadomiła jej twarz przybrała kolor dorodnego pomidora. Przez głowę przechodziło jej naprawdę mnóstwo powodów, jednego nie chciała w ogóle brać pod uwagę. Nie chciała przyznać przed sobą, że nadzwyczajniej w świcie, zakochała się.

Nawet nie zauważyła kiedy jej nogi poniosły ją w głąb zakazanego lasu. O tej godzinie, jak i porze roku nie czuła lęku przebywając tutaj. Nie miała zamiaru na razie stąd iść.
Chodziła w te i we wte, kompletnie nie wiedząc co ze sobą zrobić. Dopiero po około dwudziestu minutach bezcelowego łażenia, przypominało jej się o 'Nigdy nie zamarzającym jeziorku', nad które kiedyś zabrał ją Will. Pamiętała drogę, więc bez zbędnych przemyśleń, czy to jest odpowiednie, czy też nie, ruszyła w wyznaczony sobie cel.

Nie minęło nawet 15 minut, gdy przed jej uczami pojawił się średniej wielkości zbiornik wody. Zsunęła ze swoich ramion szatę z godłem Gryffindoru, tym samym zostając w białej koszuli i jeansowych spodniach, no i oczywiście butach, których tak jak spodni szybko się pozbyła.

Nie wahała się ani chwili, czy wejść do wody, czy zostać na lądzie. Już po chwili dziewczyna stała zamoczona po piersi w wodzie. Zapewne, gdyby jej przyjaciele tutaj stali, kazali by jej wyjść i wyzywali od szalonych. Uśmiechnęła się na tę myśl.

-No ty chyba do reszty oszalałaś! - Marie, aż podskoczyła, ponieważ nie spodziewała się tutaj nikogo, a tym bardziej nie jego.

-Jestem w pełni zdrowa na umyśle. - Odwróciła się twarzą do ślizgona i wyczekiwała dalszego przebiegu tej sytuacji.

-W tej chwili wyłaź z tej wody! Będziesz chora. - Tom nie martwił się o rudowłosą, chociaż takie sprawiał wrażenie. Chodziło mu tylko o jej zdolności magiczne, które przydadzą się w jego szeregach. Przynajmniej tak cały czas sobie wmawiał.

-Będę chora tak czy inaczej, więc mogę jeszcze chwile sobie tutaj popływać. - Szeroki uśmiech zawitał na jej bladej twarzy.

-Chodź tu Collins. Bo inaczej pogadamy. - Czarnowłosy burknął niezadowolony, na co dziewczyna cicho roześmiała się.

-Będzie mi zimno jak wyjdę, poza tym jestem w koszuli i samych gaciach, a ty jesteś nieobliczalny. Wolę nie ryzykować.

-Odwróce się jeśli, aż tak ci to przeszkadza. - Żeby potwierdzić swoje słowa Tom odwrócił się plecami do Marie. Ta zadowolona z siebie wyszła z wody. Od razu poczuła mroźny podmuch wiatru na swojej wilgotnej skórze. Ubrała się i szczelnie opatuliła swoje drobne ciało szatą.

-Chodźmy już. - Westchnęła głośno i dotknęła ramienia swojego przyjaciela.

-Jak ty się ubrałaś na taki mróz? Głupia jesteś? - Tom zdjął z siebie czapkę, która po chwili spoczęła na głowie rudowłosej. Szalik również zapożyczył gryfonce, która dziwnie czuła się w barwach domu węża. Nie lubiła tego domu, jak i większości osób, które do niego należały. Były wyjątki, takie jak na przykład Tom, ale to była zaledwie garstka.

W milczeniu kierowali się w stronę zamku. Riddle chciał podokuczać Collins, więc delikatnie objął ją ramieniem. Marie, ku zadowoleniu ślizgona, zarumieniła się.

-Możesz wziąć tą rękę?

-Niech się zastanowię. - Podrapał się po brodzie w geście głębokich rozmyśleń. - Nie, nie mogę. Uwielbiam kiedy się rumienisz.

-Nie rumienie się! Jakbyś niezauważył na dworze jest zimno, a ja przed chwilą siedziałam w lodowatej wodzie.

-Właśnie, po co ci było to wchodzenie do stawu i co tak właściwie robiłaś w zakazanym lesie?

-Na początku wyszłam na krótki spacer, później zaczęłam rozmyślać nad... - Zerknęła na niego kątem oka. - Czymś ważnym. No i tak szłam i szłam, a gdy ocknęłam się, byłam już w zakazanym lesie.

-Nadal masz tendencje do odpływania myślami? Myślałem, że z wiekiem ci to przejdzie.

-Jak widać, nie przeszło. Mi to nie przeszkadza, więc w czym problem?

-W niczym... - Czarnowłosy burknął pod nosem.

Puchon znowu obserwował dwójkę przyjaciół. Znowu notował na ich temat w swoim zeszycie, a oni niczego nieświadomi nadal beztrosko rozmawiali.
Dlaczego chłopak odważył się pisać o Riddle'u. W końcu był szkolnym postrachem i pupilkiem prawie wszystkich nauczycieli. Był ideałem, który mógłby go zniszczyć, a jednak blondyn nie przejmował się tym. Liczyła się zemsta, zemsta na tej dwójce.

Zemsta za popełnione grzechy.

------------------------------------------------------

Hej!

Dopiero teraz zauważyłam, że pod tym opowiadaniem jest prawie pół tysiąca wyświetleń!  Tak wiem, to nie dużo. Jednak jestem szczęśliwa, że ktoś czyta to co piszę.
Dziękuje wam za gwiazdkowanie i komentowanie moich wypocin! 

Miłego Weekendu!

Gryffindor's Heart || Tom Riddle (ZAWIESZONE) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz