Rozdział I

1.7K 40 1
                                    

Mieliście kiedyś w życiu moment, kiedy myśleliście, że wasze życie nagle legło w gruzach? Czy wydawało się wam, że to już koniec? Jeśli tak, być może zdajecie sobie sprawę z tego, jak źle się wtedy czułam, kilka dni przed i podczas tej pamiętnego dnia. Zacznijmy może od początku i myślami przenieśmy się dokładnie trzy dni przed końcem mojego dotychczasowego życia.

                                                                                          ***

Dzisiejszego dnia słońce świeci wyjątkowo mocno. Mamy zaledwie maj, a temperatura sięga powyżej trzydziestu stopni. Od tygodnia moi rodzice są na jakimś wyjeździe, a ja po raz pierwszy od kilku miesięcy mam czas tylko dla siebie. Nikt mi nie rozkazuje, nie poniża i nie wymaga. Od rana leżę na kupionym hamaku i wygrzewam się w promieniach słońca. Przeciągam się leniwie, przewracam na brzuch i przyglądam się otoczeniu. Hamak rozstawiłam specjalnie blisko mojej ulubionej części ogrodu. Wokół mnie rosną różowe rododendrony,  różnego rodzaju różaneczniki oraz kalmie. Nieco dalej, ogrodzony niskim żeliwnym płotkiem rozpościera się ogromny różany ogród. Od róży stulistnych, przez Królowe Elżbiety, Constance Spry oraz kilka innych gatunków, przechodzimy do serca ogrodu- pięknej białej altanki otoczonej krwistoczerwonymi różami Mister Lincoln. Od czasu wyjazdu moich rodziców można powiedzieć, że się tam zadomowiłam, przeniosłam tam sobie część najpotrzebniejszych rzeczy wraz z materacem. Takie okazje nie zdarzają się zbyt często, chwila wolności i zrzucenie z siebie sztucznej maski arystokratki działa kojąco na mój umysł. Poza tym nie lubię przebywać w domu, mam wrażenie, że ciągle ktoś mnie obserwuje i liczy na to, że zrobię coś nieodpowiedniego, tylko po to, żeby donieść mojej matce.

Zastanawia mnie, co by moi arystokratyczni rodzice powiedzieli, gdyby dowiedzieli się, że ich jedyna latorośl sypia na dworze. Ciekawe, czy wysłaliby mnie do szpitala psychiatrycznego od razu, czy 'leczyliby mnie' na własną rękę... No co ja mówię, przecież żaden szpital nie wchodzi w grę, co z reputacją rodu Pugnatum? Z tego co mi wiadomo, nie jesteśmy dość "popularni" wśród innych rodzin, ród mojego ojca jest wstrzemięźliwy jeśli chodzi o kontakty towarzyskie, co innego moja matka, przyzwyczajona do wielkich bali i przyjęć, przez błędy swoich krewnych, została zrzucona na samo dno przepaści wizerunkowej, nad czym do tej pory ubolewa. Wciąż stara się odzyskać swój dawny status, a jakakolwiek mój odchył od ideału ją od tego oddala. Ciekawe co by się stało gdybym jakoś poważnie zszargała dobre imię rodu, na przykład tym spaniem na dworze. Tylko kolejne pytanie, czy kogokolwiek poza nią by to w ogóle obeszło? Pewnie nie. Mojego ojca nigdy nie ma, albo jest, sama nie wiem, większość dnia spędza w swoim gabinecie lub na spotkaniach, odkąd pamiętam zależy mu tylko na jednej rzeczy- pieniądzach. Nie, żebyśmy mieli ich jakoś mało, wręcz przeciwnie. Nie chodzi tu również o chwalenie się majątkiem i pozycję, bo większość swoich interesów prowadzi w świecie Sług.

Zaczyna burczeć mi w brzuchu. Chyba w końcu powinnam coś zjeść. Nigdy nie jadłam za wiele, ale nie odczuwałam takiej potrzeby, poza tym jeśli dama nie posiada odpowiednich kształtów powinna być wystarczająco chuda. Czasami tylko od mojej rodzicielki słyszałam, że wyglądam jak niedożywiony chłopiec, jest zła, że nie odziedziczyłam po niej figury, bo wtedy byłabym lepszym "towarem" na rynku matrymonialnym. Wystawiam moją równowagę na próbę i schodzę z hamaka starając się przy tym nie przewrócić. Znajduje się on zdecydowanie za wysoko, ale za bardzo się namęczyłam ze stawianiem go, żeby teraz robić to od nowa. Tym razem szczęście mi dopisuje i schodzę stając od razu na nogach, a nie tak jak ostatnio...

Kiedy dochodzę do małej furtki odgradzającej różany ogród od reszty, do moich uszu dociera dobiegający z daleka krzyk.

-Pan i Pani wrócili wcześniej, do roboty gamonie, wszystko ma być gotowe na raz!

PrzyrzeczonaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz