12. Zmartwienia

61 6 3
                                    

Adrien POV

Cały tydzień szkolny był spokojny. Bez Narratora. Marinette wraca do zdrowia w szpitalu. Tęsknię i martwię się o nią. Wtedy, gdy Narrator "torturował" Marinette czułem rosnący we mnie gniew. Szkoda, że nawiał. Niech powróci, a zrobię mu krzywdę. Jak on śmiał skrzywdzić moją Mari. Na szczęście jest coraz lepiej. Staram się ją odwiedzać co dziennie kiedy mam czas. Chcę znowu ujrzeć radość na jej twarzy. I jej piękne turkusowe oczy. Z zamyślenia wyrwał mnie Nino.

-Stary. Ziemia do Adriena Agresta.-Zaczął stukać w moje ramię.

-Hmm?

-Z Marinette będzie wszystko w porządku. Jesteś Czarnym Kotem. Ok. Nie udało ci się jej uratować. Nie szkodzi.-Słowa przyjaciela nie pokrzepiły mnie.

-Sorry, ale to oczywiste, że się martwię.-Nino poklepał mnie po ramieniu. Weszliśmy do budynku szkoły gdzie podeszła do nas Chloe. 

-Cześć, Adrieniś.-Obszedłem ją.

-Nie mam ochoty użerać się z ludźmi twojego pokroju. Ją ścięło z nóg, bo zemdlała, a ja odnalazłem wzrokiem Emanuela, który siedział na ławce z Rose i Juleką. Blondynka płakała w ramię chłopaka.-Co się stało?

-Narrator się stał.-Emanuel był już chyba wtajemniczony.-Mogę powiedzieć?-Gdy otrzymał potwierdzenie powiedział, że w tej całej masakrze pod wieżą zginął ojciec Rose. Przechodził obok i zabiła go seria wybuchów. A niech Narratora piorun jasny strzeli.-Trzeba go ukatrupić i już. Będzie po problemie.-On z nim nie walczył, a nawet go tam nie było. Co on może wiedzieć? Zadzwonił dzwonek i weszliśmy do sali lekcyjnej, w której odbywała się lekcja fizyki z panią Mendelejew. Po zajęciach poszedłem na szermierkę.

Emanuel POV

Ja to mam pecha. Agnes zerwała ze mną. A dlaczego? Bo pokochała innego. Miłość jest ślepa i... dziwna. Gdy wróciłem z treningu zadzwoniła do mnie i tak bezpardonowo mi to powiedziała. Mógł bym zniszczyć tego gnoja używając mocy, ale nie. Nie będę nadużywał swoich zdolności. Mam przecież ważniejsze sprawy na głowie. Na przykład mroczne knowania jak załatwić Biedronkę czyli Marinette. Siedziałem w pokoju, a tata był w pracy. Ehh. Wyjąłem żyletkę z kieszeni spodni. Mówiłem, że zawsze noszę przy sobie. zdjąłem bluzę. Przyłożyłem narzędzie do skóry. Zrobiłem pierwsze cięcie. Zapłakałem, lecz nie z bólu fizycznego, a psychicznego. Z tęsknoty za Agnes. Strużka krwi wypłynęła z rany i krople życiodajnego płynu zaczęły spadać na podłogę. Zrobiłem jeszcze kilka(7) cięć. Dlaczego siedem? Jest to moja ulubiona liczba. Gdy skończyłem sięgnąłem bandaż, który skrywałem pod materacem. Rozpakowałem go i zacząłem opatrywać rany. Każdy ma inny sposób na radzenie sobie w trudnych sytuacjach. Jedni słuchają muzyki, a inni tną się. Wiem, że jestem żałosny, ale nic innego mnie nie uspokaja. No chyba, że... Przemieniłem się i zacząłem narrację.

-"Chłopak, w którym zabujała się Agnes i przez, którego zerwała z Emanuelem umarł w skutek zażycia zbyt dużej ilości wody z cukrem."-Brawo ja.-Wright. Koniec narracji. Założyłem bluzę i zacząłem robić lekcje. Na szczęście nie mam dzisiaj treningu, więc nikt nie zobaczy bandaża. I tak pod wieczór się uleczę. Ciekawe kiedy Marinette się obudzi? Może nigdy. O cholera. Pani Bustier zadała nam referat do napisanie. Muszę się wziąć do roboty. Niech mnie gęś głucha kopnie.

-Emanuel?-Moje urocze kwami wyglądało na smutne.-Zanim zaczniesz coś robić. Jedna prośba. Herbatniki. Proszę.-Uśmiechnąłem się. Jest uroczy po prostu.

-Zaraz wracam.-Moc kwami mojego miraculum ładuje się po przez jedzenie. To wiadomo, ale Wright upodobał sobie herbatniki. W kuchni zrobiłem sobie herbatę i wróciłem na górę. z paczką chrupiących pyszności.-Smacznego mały przyjacielu.-Stworek zabrał się za pałaszowanie, a ja za lekcje. Boże. To jest pochukane.   

Fabuła w życiu, miłości i w boju||MiraculumOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz