14. Spotkanie

62 3 0
                                    

Emanuel POV

Po treningu, a raczej improwizacji "Piekła" Dantego wróciłem do domu. Wziąłem prysznic po czym udałem się do swojego pokoju rzucając się na łóżko. Oby spotkanie z Rose wypadło dobrze. A może okazać akt łaski i ożywić głowę jej rodziny? Nie. Muszę być twardy. Nie kryję, że Rose mi się podoba. Biedna jest kompletnie rozbita. Przeze mnie. Lecz to był wypadek losowy. Jej tata nie musiał akurat tam tędy iść to. Wtedy, by nie zginął.

-Emanuel.-Zaczął Wright swoim rozczulającym głosem.-Chcę ci coś powiedzieć. Może cię to zaskoczyć, ale miraculum sowy jest samo uczącym się miraculum. Nie zdziwił bym się, gdyby spada, którą tak często wykorzystujesz do walki stała się twoim orężem, które będzie się pojawiać w czasie przemiany.-Telefon, który wyjąłem z kieszeni wylądował na łóżku obok mnie. Ta informacja nie źle mną wstrząsnęła lecz mnie nie zmieszała. Te wieści są dla mnie wręcz doskonałe.-Jest ci aż tak gorąco?

-Tak.-Byłem akurat bez koszulki. Spojrzałem na swoje kościste ręce. Jestem bardzo chudy, a nawet bardzo szczupły.-A co? Ciacho ze mnie co nie?

-Nie skomentuję tego.-Kwami Wylądowało obok mnie. Wiem, że nie podoba mu się to, że czynie złe (według niego) rzeczy, ale zawsze musi być ten zły. A po za tym to, że giną ludzie to wina super bohaterów. Gdyby kasjer nie bawił się w super bohatera to moja matka, by żyła. Super bohaterów trzeba wyeliminować. Wszystkich. By zapewnić życie trzeba zniszczyć tych, którzy je odbierają. Czyli. Biedronkę i Czarnego kota. Gdyby dali mi się zabić to, bym już nie zabijał.-Emanuel!-Z moich rozmyślań wyrwał mnie Wright skaczący po mojej klatce piersiowej.

-Czego?-Włączyłem telefon sprawdzając godzinę.-No cóż pora, by zacząć przygotowywać się na spotkanie z Rose. Dochodzi dziewiętnasta, a "jemu" nie wojno się spóźnić.-Wstałem i wolnym krokiem podszedłem do szafy wyjmując z niej białą bluzę. Szczerze mówiąc to we wszystkich ubraniach jakie założę wyglądam jak wieszak, bo one dosłownie na mnie wiszą (koszulki, bluzy i koszule), a spodnie nawet najwęższe muszę mieć na pasku, bo bez niego to spadają ze mnie. Naciągnąłem bluzę na siebie. Ehh. Jestem morderczo chudy.-Wright, wskakuj.-Wskazałem na prawą kieszeń spodni. Kwami wykonało polecenie, a ja pokierowałem się nie spiesznym krokiem do przedpokoju. Włożyłem buty.

-Wychodzę! Wrócę po dwudziestej, ale na pewno nie jutro.-Tata oglądał mecz w telewizji. Otrzymałem odpowiedź twierdzącą i wyszedłem. Włożyłem lewą dłoń do kieszeni. Nogi mnie bolą w łydkach i udach. Zakwasy. Miejmy nadzieję, że się nie spóźnię. No chyba, że... znajdę ustronne miejsce, by się przemienić. Trochę przyspieszyłem, aż znalazłem cichy pusty zaułek trochę oddalony od chodnika i gapiów.-Wright, rozpocznij narrację!-Przemieniłem się. Moje kwami miało rację. Przy pasie miałem szpadę w tym jej pokrowcu. Nice. Wzleciałem kierując się do parku. Z góry jest piękny widok na miasto. Lecz czegoś mi tu brakuje. Wiem! Wieży Eiffla.-"Symbol Paryża na powrót stanął na swoim miejscu."-No. Tak ma być. Stalowy gigant stał na placu. Ludzie byli zadziwieni. Gdy od parku dzieliło mnie z kilka metrów wylądowałem w ustronnym miejscu i wróciłem do swojej normalnej formy. Wszedłem do parku i stanąłem w bramie. Zdążyłem i to cztery minuty przed czasem. Po chwili dostrzegłem zbliżającą w się w moim kierunku sylwetkę drobnej blondynki idącej w moim kierunku. Gdy byliśmy na przeciw siebie ująłem jej dłoń, a następnie skłaniając się pocałowałem ją. Na twarzy smutnej dziewczyny pojawił się cień uśmiechu, który po chwili znikł.-Cześć, Rose.

-Cześć. Długo czekasz?-Uśmiechnąłem się delikatnie patrząc w jej niebieskie oczy.

-Nie. Szczerze mówiąc dopiero co przyszedłem.-Poszliśmy nad Sekwanę. Idąc rozmawialiśmy. O wszystkim co możliwe. Rose opowiedziała mi o jakimś księciu Alim, o tym jak Chloe wygraża się tatusiem o wszystko co jest nie po jej myśli i takie tam. Gdy ściemniło się i gwiazdy zaczęły migotać usiedliśmy na ławce. Raz kozie śmierć.-Rose. Muszę ci coś powiedzieć.

-Mów.-Wziąłem głęboki wdech i zacząłem.

-Rose. Muszę przyznać, że jesteś bardzo piękna. Ja... ja...-no dalej-zakochałem się w tobie.-Dziewczyna spojrzała na mnie ze zdziwieniem, które przerodziło się w zakłopotanie.

-Emanuel. Nie chcę byś przeze mnie cierpiał, ale...-nie. Ona tego nie powie.-...nie jestem gotowa. Myślę, że jak na razie będzie dobrze jeżeli zostaniemy...-A jednak.-przyjaciółmi.-Moje serce przeszył ból. Ból złamanego serca.-Przepraszam. Muszę już wracać do domu.-Dziewczyna wstała i poszła w swoją stronę, a ja jeszcze siedziałem. Gdy znikła z pola widzenia wstałem i zacząłem iść do domu, a gdy byłem na miejscu zdjąłem ciuchy rzucając je na krzesło. Tej nocy zasnąłem załamany ze łzami w oczach.-Jestem we friendzone. Dostałem kosza. Dlaczego? Dlaczego to musi tak boleć?     

Fabuła w życiu, miłości i w boju||MiraculumOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz