× 18 ×

1K 60 3
                                    

Był wieczór kiedy skończyłam oprowadzać ich po Prawym Ramieniu i opowiadać o tym co się dowiedziałam sama o nich.

- Nieźle Ci poszło seniorita - podszedł i stanął koło mnie Troy.
- Dzięki, ale nie nazywaj mnie tak - podałem dziewczynie miskę żeby nałożyła mi porcję.
- Wolisz kwiatuszku?
- Wolę żebyś zostawił mnie solo amigo - Proszę bardzo ziemniaki z kiełbasą raz, dodałam trochę cebuli na natrętnego chłopaka - mrugnęła w moja stronę i podała mi danie.
- Chyba będzie potrzebna podwójna porcja - mruknęłam kiedy zauważyłam, że ten się nie ruszył ode mnie na krok.
- Czemu tak bardzo mnie nie lubisz?
- Nie, nie lubię cię. Nie lubię takich podrywów w moją stronę, mieszkałam z kilkudziestoma chłopakami. Musisz się bardziej wysilić bo to co mówisz słyszałam już kilkanaście razy - uśmiechnęłam się nieco złośliwie i zostawiłam to sama skołowanego razem z rozbawioną Jackie.

W rzeczywistości nie było tak, że każdy mnie podrywał. Było może sześć osób, które próbowały mnie poderwać. I każdego równie szybko spławiałam. Może nie za każdym razem udawało się szybko, bo zdażył się kiedyś bardzo jeden ciężki przypadek, ale w końcu udało mi się go spławić. Czemu?
Jedną kwestią jest, że wolę poczekać na tego odpowiedniego, a drugą, że sama nie wiem czy jest sens. Czy jest sens w ogóle zakochiwać się w kimś takich czasach. Nie masz pewności czy osoba na której Ci zależy, nagle nie umrze bo jest zarażona czy DRESZCZ nas nie dorwie co liczy się prawdopodobnie ze śmiercią.
Całe te labirynty, my, Ci wszyscy ludzie którzy zginęli w nich, to wszystko po to żeby znaleźć lekarstwo na wirusa.
A co jeśli nie ma na niego lekarstwa?
Wszyscy się ostatecznie pozakarzają i umrą? Nawet ci odporni?
A może znajdą lek i wszystko zacznie wracać do normy sprzed kilkunastu lat? Zakładam przynajmniej, że było wtedy normalnie. Normalnie oczywiście jak na świat przystało normalnie. Bo norma w której teraz żyjemy mi się bardzo nie podoba.
Sytuacja w której się znajdujemy brzmi jak akcja z jakiegoś filmu, czymkolwiek to było, lub z jakiejś książki. Tylko jak można by być tak okrutnym i zamienić wszystkich w zombie? Może nasz los jeszcze się odwróci?

- Już jestem - powiedziałam i usiadłem przy stole koło Minho, Patelniaka i Thomasa.
- A ten przydupas to kto? - zapytał z rozbawieniem azjata.
- Nikt ważny - odpowiedziałam krótko  - A gdzie Newt? 
- Tam gdzieś poszedł, powiedział, że idzie się przejść
- Wyglądał na zdenerwowanego
- Pójdę sprawdzić co jest grane. Niech jedzenie w tym czasie mi nie zniknie jak to miało w zwyczaju Minho

Wstałam od stołu do którego co dopiero usiadłam i ruszyłam we wskazanym kierunku. Newt rzadko co był zdenerwowany, to praktycznie niemożliwe u niego. I nie zjadł kolacji. Powinien coś zjeść, nie jedli od dwóch  dni. Muszą zregenerować siły.
Kiedy weszłam na jedną z mniejszych skalnych górek, z której był doskonały widok na bazę zobaczyłam chłopaka.
Podeszłam do niego.

- Czemu sam tu stoisz? - zapytałam i skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej.
- Chciałem się przejść, a ty czemu tu przyszłaś?
- Minho, powiedział że byłeś zdenerwowany. Coś się stało?
- Ja zdenerwowany? Coś mu się przewidziało. Jestem najspokojniejszym człowiekiem w Prawym Ramieniu - zaśmiał się nerwowo i odwrócił wzrok.
- Coś jest na rzeczy... Newt o co chodzi? Możesz mi przecież powiedzieć

Stał przez chwilę w ciszy przyglądając się ludziom, którzy cieszyli się, że DRESZCZ jest setki kilometrów dalej i nic im nie grozi.
Po chwili wypuścił powietrze z ust i spojrzał na mnie. Lekki wiatr wyrzucił jego włosy we wszystkie strony. Podszedł do mnie i patrzył prosto w moje oczy jakby miał nadzieję, że coś w nich znajdzie.
Nagle przytulił mnie i oparł brodę o czubek mojej głowy.

- Newt? Wszystko w porządku?
- Tak, teraz już tak

Never looking back  ||  The Maze Runner || wolno pisaneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz