Spacer

21 1 0
                                    



            Wiktor był pod ratuszem nawet wcześniej, niż o to prosiła. Właściwie już od momentu nagłej pobudki, czyli od mniej więcej godziny, krążył po starym mieście. Tym razem zachowywał się zupełnie inaczej niż w ostatnim czasie. Zamiast gapić się na wszystko, chłonąć i oceniać, wolał uciekać wzrokiem, oddychać i słuchać. Siadał na ławkach i starał się cieszyć z tego, że jest po prostu ciepło. Niestety, nie odniósł spektakularnego sukcesu. Frustracja zawibrowała w żołądku.

Usiadł na schodach ratusza i czekał z rosnącą ciekawością. Wiedział, że potrzebuje piorunujących bodźców, żeby oderwać się od swoich tekściarskich porażek. Anna była jego pierwszym pomysłem na ich potencjalne źródło.

Okazało się, że miał rację. Kiedy zobaczył ją w dresie, z kapturem zaciągniętym na głowę, spod którego wypadała ruda grzywka, dostrzegł jej niecodzienność. Chwalmy pana, bo dla niej to nie randka. Przeszło mu jednak przez myśl, że może go przejrzała i wie, że o tej porze na spacery zapraszają tylko smutni, przestraszeni chłopcy.

– Dobry wieczór. – Wiktor uśmiechnął się jednym kącikiem.

– Cześć, lunatykujesz? Czy gwałcisz naiwne laski?

Anna zmierzyła go ciekawskim spojrzeniem i oczekiwała zaniepokojenia albo chociaż zmieszania. Nic takiego nie pojawiło się na jego twarzy. Stał teraz na stopniu i patrzył na nią z góry z rękami skrzyżowanymi na piersiach.

Wiktor wyciągnął butelkę wina z doniczki, która stała obok jego nogi.

– Co ty na to? – pomachał jej przed oczami pełną flaszką.

– Jest środa, jest późno.

– Skoro taka pracoholiczka jak ty zdecydowała się wyjść na nocny spacer, to jutro na pewno możesz spać do woli, no nie?

Przytaknęła, jakby przyłapana na próbie przekrętu.

Wiktor poczuł uroczą pustkę. Lubił ten moment, w którym zapominał o swoim istnieniu i rozpoczynał przedstawienie. Te spektakle nie zawsze się udawały, ale w kontakcie z człowiekiem często zachowywał się jakby grał według scenariusza. Idąc jego tropem nie musiał się martwić o wpadkę, a siedząc po drugiej stronie wyimaginowanego ekranu, stawał się dużo odważniejszy. W momentach kiedy nie troszczył się o budowanie wizerunku, tworzył jego najlepszą wersję.

Poszli przed siebie, noga za nogą, później znaleźli odpowiednią bramę i zaczęli powoli popijać wino. Po kilku łykach zmieniali miejscówkę, aż w końcu dotarli na typowo pijacką, odludną ławkę. Przed nimi rozciągał się widok na rzekę.

– Nigdy nie siedziałam nad tą rzeką w nocy – powiedziała rytmicznie Anna. – A mieszkam tutaj od dziesięciu lat.

– Nigdy nie siedziałem z kimś na tej ławce – stwierdził Wiktor. – Mimo że wypiłem na niej naprawdę sporo alkoholu.

– Walisz wódę w samotności? To choroba. – Anna zaśmiała się nerwowo.

– Raczej piwo – poprawił ją Wiktor. – Piwo i tresowanie weny. Czasy wiary w wenę już dawno u mnie minęły, ale sentyment to piwa i ławki mam nadal.

Anna przejęła butelkę i przytakiwała, ciągnąc kolejny długi łyk.

– Pijesz jak facet – ocenił.

– Gadasz jak baba – mlasnęła. – Po co akurat dzisiaj załatwiłeś sobie towarzystwo?

– Konspiracja – puścił jej oczko. – Chciałem z kimś pobyć, a to, że ciągle piszę i tylko nocami znajduję czas... zmusiło mnie do szukania wśród nietypowych ludzi.

– Dużo pracujesz? – Jej pytanie zabrzmiało szczerze.

– Aż za dużo. – O dziwo, odpowiedź też nie trąciła kłamstwem. – Zaczynam się czasami zastanawiać, kiedy utonę w tych podmiotach lirycznych. Czasem to wymaga damskiego spojrzenia, bo faceci o emocjach wiedzą niewiele. Albo nigdy nie napiszę dobrego tekstu o miłości albo zatracę to, co kojarzy się z męskością.

Spojrzała na niego przy przekazaniu butelki. No proszę, panie ładny, pomyślała, taki pan samoświadomy? Czy tylko się zgrywasz?

– Co się zmieniło u ciebie od liceum? – Rzuciła od niechcenia Anna.

– W pisaniu? To że mi płacą – uśmiechnął się Wiktor. – W życiu? Nie wiem, nie ocenię. Ostatnio spotkałem Martę z naszego liceum. Rozmawiałem z nią, jakby minęła zaledwie chwila od naszego ostatniego spotkania. Ale ona byłą jakaś dziwna, zupełnie inna, źle to wspominam. Była ubrana prawie jak na zimę, a mówiła jak pokręcona. Nie tak ją zapamiętałem.

On nie widzi, jak bardzo się zmienił, pomyślała Anna. Czyli to prawda, że kiedy budzisz się codziennie w tym samym ciele, zupełnie nie czujesz, że tyjesz, że zaczynasz być przystojny, że stajesz się pewny siebie albo że przegrywasz życie. Zmieniasz się z sekundy na sekundę i milimetra na milimetr i nie masz szans, żeby to wychwycić.

Inna rzecz też ją zaciekawiła:

– Marta? Ta gruba? Ona nie pisała z nami matury, nie?

– Nie wiem, nie pamiętam – przyznał Wiktor. – Zniknęła mi z radaru. Poznaliśmy się już w gimnazjum, a w liceum tylko mijaliśmy się na korytarzu. Ale była naprawdę uroczą dziewczyną. A teraz ją porąbało.

Ona też poznała Martę i zupełnie co innego o niej wiedziała.

– Porąbana to ona była już w szkole – skwitowała. – Pierdoliła od rzeczy i cięła się, bo twierdziła, że to ucisza jej ból, serio! Kilka dziewczyn próbowało jej pomóc, ale ostatecznie wyjechała. Poszła do jakiejś prywatnej szkoły i podobno funkcjonowała tylko na lekach.

– Jezu... – Wiktor popił.

– Rozmawiałam z nią dłużej tylko raz – Anna zmarszczyła brwi, starała się przywołać wspomnienia. – Nawaliła się na jakiejś imprezie i zaczęła uwieszać się na ludziach. To była druga klasa, ona chyba nie była pełnoletnia. Nie miałam ochoty na wódkę ani tańce, więc się nią zajęłam. Wyszłyśmy przed lokal i strasznie mi się tam rozkleiła. Ciągle opowiadała bez ładu i składu o jakiś facetach, że to przez nich się zaczęło, że ojciec chuj, a później ten skurwiel z autobusu i kolejni. Potem machała mi przed oczami przedramionami i pokazywała blizny. Patrz, patrz co mi zrobili, a ja tylko kochałam. Pokazała mi cycka, bo przypaliła się tam papierosem.

Wiktor patrzył na nią z otwartymi ustami. Podał jej butelkę, a Anna rzucała zdanie za zdaniem:

– Było strasznie. Następnego dnia napisała do mnie wiadomość i przepraszała za siebie. Powiedziałam jej, że nie było tak źle, że niewiele mówiła. A ona co? Bez żadnego skrępowania zapytała, czy nie próbowała się przy mnie ciąć. Widziałam na jej rękach krew, to fakt, ale musiała to sobie zrobić wcześniej, kiedy zatrzasnęła się w kiblu i wszystkich wyzywała. Śmieszne – zmieniła temat – jedni nawet nie płaczą, kiedy zginie ich rodzina, a inni otwierają sobie żyły, bo facet zrobił ich w chuja.

Wzdrygnęła się, wypiła ostatni łyk i wyrzuciła butelkę do wody. Szumiało jej w głowie.

– Ludzie są pojebani – skwitowała.

Wiktor widział, że jest już pijana. Ucieszyło go to, bo przynajmniej nie zauważyła, jak w jego oczach narastał strach, który przerodził się w przerażenie, zdolne do wyciśnięcia kilku łez i potu na czoło. Poczuł się częścią naprawdę pojebanej ekipy.

https://www.facebook.com/machnikowski.pisze

KILKA CIOSÓWWhere stories live. Discover now