Rozdział 17

221 15 0
                                    

*perspektywa Adriena*

Zjeżdżaliśmy na stację benzynową żeby zatankować zanim przyjedziemy do jej rodziców, wolę mieć pełen bak na wszelki wypadek. Stacja benzynowa była pusta, dopiero gdy już zatankowałem nadjechało jakieś auto, zignorowałem to i poszedłem zapłacić wyznaczoną sumę pieniędzy. Jednak gdy wychodziłem zobaczyłem Lilę trzymającą pistolet w ręką i idącą w stronę Marinette. Niemożliwe, ona tego nie chce zrobić, to jakaś pomyłka, to nie możliwe. Zacząłem biegnąc w stronę Marinette najszybciej jak potrafiłem krzycząc żeby uciekała, ale ona tylko się na mnie popatrzyła nie rozmiejąc co się dzieje, po chwili Lila strzeliła. Czas jakby się zatrzymał nie dochodziło do mnie co się stało, jakby wszystko było za mgłą. Nagle otrzeźwiałem i zdałem sobie sprawę, że trzymam leżącą w moich ramionach Marinette.Miała ranę w klatce piersiowej i smutno na mnie patrzyła. Nie mogłem powstrzymać łez. Jak to się stało? Przecież wszystko miało być dobrze.

-Ty potworze! - krzyknąłem z całych sił w stronę tej wariatki - jak mogłaś? - krzyczę już trochę ciszej.

-Kochanie spokojnie, wszystko będzie dobrze - mówi do mnie Marinette dotykając mojego policzka.

-Mari, kochanie, wszystko będzie dobrze, zawiozę cię do szpitala, uratują cię i już zawsze będziemy razem, nie zostawiaj mnie, proszę - łkałałem mówiąc przy tym.

-Adrien, już za późno, pamiętaj, że cię kocham, nie zmieniaj się, bądź dobry, okej? Ja Cię będę zawsze kochać, nic nas nie rozłączy, rozumiesz? - zadała pytanie, a ja nie mogłem nic powiedzieć. Pokiwałem głową, a ona tylko się uśmiechnęła, ona tak pięknie się uśmiecha, tak ją kocham, dlaczego to musiało się tak potoczyć? Przecież chciałem być tylko szczęśliwy, szczęśliwy przy pani mojego serca, ale ona tylko zamknęła oczy, zamknęła już na zawsze zostawiając mnie samego na tym okrutnym świecie, ona kłamała, właśnie smierć nas rozłączyła, śmierć, która wszystko niszczy. Mimo to miałem nadzieję.

-Nie, Mari, otwórz oczy, nie zostawiaj mnie, proszę - trząsłem ją przy tym żeby się ocknęła, ona jednak nie słuchała mnie. Popatrzyłem na Lilę:

-Jak mogłaś, co? Jak mogłaś coś takiego zrobić? - krzyczałem w jej kierunku, ale ona jakby mnie nie słuchała, skierowała tylko pistolet w swoim kierunku i strzeliła.

-Nie rób tego! - krzyknąłem, ale było już za późno, padła martwa na beton z kulką w głowie. Nie, to się nie dzieje naprawdę, przecież to niemożliwe, Marinette wcale nie umarła, to jakiś chory sen, zaraz się obudzę i będzie jak dawniej, wszystko będzie dobrze. Po chwili przyjechała policja, zwabiona dźwiękami strzałów. Ja popatrzyłem tylko na swoją zakrwioną marynarkę, myślałem, że przynosi mi szczęście, a historia z nią zakończyła się tak samo jak zaczęła. Śmierć matki, ucieczka z domu, moja mordercza działalność, to wszystko naznaczyło ją na wieczne przynoszenie śmierci, powinienem ją spalić, to wszystko jej wina, to wina tej przeklętej marynarki. Policjant podszedł do mnie odrazu zakuwajac mnie w kajdany, pewnie mnie rozpoznał, ale to już nie ma znaczenia, moje życie zakończyło się razem z życiem Marinette, już po wszystkim. Powiedziałem tylko na głos:

-Przeklęta marynarka.

Gwiazdka? Komentarz? To motywuje do pisania, w sumie to został tylko prolog, ale i tak możesz zostawić gwiazdkę lub napisać komentarz :-)

Jeżeli jest jakiś błąd napisz w komenatrzu.

Dzięki za przeczytanie, mam nadzieję, że rozdział się spodobał.

Przeklęta marynarka ||Miraculum||Where stories live. Discover now